Trzeci, mocno autobiograficzny film Nadava Lapida – Izraelczyka urodzonego w Tel Awiwie, ale rozkochanego w Kafce, poezji Verlaine’a, Rimbauda, kinie Godarda – wydaje się bardziej wybuchowy, niż gdyby zrobił go na przykład Polak nienawidzący swojej polskości. Lapid śledzi losy dwudziestokilkuletniego początkującego pisarza, wypierającego się swojej żydowskości. Po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej zrywa on więzi rodzinne, kwestionuje autorytet ojca, profesora historii, przestaje mówić po hebrajsku, oskarża Izrael o prowadzenie wojen i zabijanie niewinnych ludzi. Odcina się od kultury i emigruje do Paryża, gdzie przybiera nową tożsamość, chce zostać Francuzem. W świeckim kraju bez Boga. Wolność, równość, braterstwo albo śmierć. To trochę inny bunt niż opisywany w powieściach Philipa Rotha. Podszyty furią, brutalnym gniewem. Tyle że zamieniając Torę na słownik języka francuskiego i oświeceniowe ideały bohater Lapida odbija się od ściany. Mit dojrzałej demokracji okazuje się takim samym złudzeniem jak jego ucieczka. Nad Sekwaną kwitnie antysemityzm, asymilacja nie działa, perwersja zastępuje miłość.
Synonimy, reż. Nadav Lapid, prod. Francja, Niemcy, Izrael, 123 min