Brie Larson, zdobywczyni Oscara dla najlepszej aktorki za „Pokój” (reż. Lenny Abrahamson, 2015 r.), wciąż święcąca triumfy na świecie dzięki „Kapitan Marvel” (reż. Anna Boden, Ryan Fleck, 2019 r.), debiutuje jako reżyserka filmem „Sklep z jednorożcami”. I choć premiera odbyła się już dwa lata temu na festiwalu w Toronto, dopiero niedawno trafił on pod strzechy (konkretnie: na Netflixa).
Główna bohaterka imieniem Kit, grana także przez Larson, jest – tworzącą od maleńkości – artystką z pokolenia milenialsów, co oznacza, że nie jest jej łatwo. Świat sztuki, jak wiadomo, jest brutalny, o czym dziewczyna przekonuje się na niemal każdym kroku, i na czym cierpi jej nietuzinkowa wyobraźnia. Co więcej, życie jest brutalne. Nic więc dziwnego, że dopada ją zniechęcenie, a ona sama ląduje na kanapie u rodziców, którzy notabene z jej pokoju zrobili sobie siłownię.
Wszystko, co osiągnęła, okazuje się porażką – do takich wniosków dochodzi Kit, zanim znajduje pracę, w której jej kreatywność zostaje poddana nie lada próbie. A tymczasem – jak przekonują i matka, i ojciec, a przede wszystkim spece od reklamy – sukces czai się tuż za rogiem (jakże to Sturgesowska myśl, rodem z jego całkowicie nieudanego „Grzechu Harolda Diddlebocka” z 1947 r.