„Dom, który zbudował Jack” to portret seryjnego mordercy (Matt Dillon), nakreślony jakby od środka – z punktu widzenia i zgodnie z logiką psychopaty. Uważnie, z sadystyczną cierpliwością i osobliwą atencją próbuje się tu wytłumaczyć, dlaczego właściwie zbrodnia jest pociągająca i co zabijanie ma wspólnego ze wzniosłym aktem tworzenia. Każdy z pięciu rozdziałów ilustrujących inną technikę pastwienia się nad ofiarami rzuca nowe światło na szaleństwo przemocy. Von Trier gra na chorobliwej ciekawości widza, który – jeszcze zanim wyłoni się pierwszy obraz – otrzymuje obietnicę, że ujrzy coś tak potwornego, czego jeszcze nikt mu nie pokazał. Krwawa orgia podszyta jest mizoginizmem, zawiera elementy pornografii, bazuje na voyeryzmie. Obrazom towarzyszy dialog mordercy z niewidoczną, ujawnioną dopiero w finale postacią Charona albo samego diabła, granego przez Bruno Ganza. Obaj panowie toczą filozoficzne dysputy na temat m.in. poczucia winy, fermentacji winogron, niemieckich obozów koncentracyjnych, różnicy między byciem architektem a inżynierem, bombardowań sztukasów. Mają one wyjaśnić głębokie intencje bohatera, traktującego mordowanie jako formę sztuki.
W historii kina wielu reżyserów podejmowało ryzykowną próbę dotarcia do najniższego kręgu piekła. Spory rozgłos zyskał Pasolini swoim „Salo, czyli 120 dni Sodomy”, do dziś wspominanym jako najokrutniejsza wizja seksualnych dewiacji, będąca metaforą faszyzmu. Von Trier też schodzi do piekła z impetem, za to z dużo większym jednak dystansem, szydząc i „karząc” przy okazji samego siebie. Obok spuścizny Hitlera, Mao, Stalina i Idi Amina umieszcza kadry z „Antychrysta”, „Melancholii” i innych swoich filmów. Narcyzm, inteligencja, pycha, poczucie wyższości, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne to cechy (wady) własne artysty, które von Trier dzieli z bohaterem kryminalnej epopei, wyglądającej na osobliwy testament reżysera.
Dom, który zbudował Jack (The House That Jack Built), reż. Lars von Trier, prod. Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, 2018, 155 min