Boro-Porno-Retro
Recenzja filmu: „Love Express. Przypadek Waleriana Borowczyka”, reż. Kuba Mikurda
Prekursor surrealistycznego kina absurdu, filar powojennej awangardy filmowej. Od 1959 r. na emigracji w Paryżu, z miejsca okrzyknięty geniuszem. Francuzi porównywali go z Beckettem, Ionesco, nazywali artystą o nieokiełznanej wyobraźni, eksplorującym tematy szeroko rozumianego zniewolenia („Goto, wyspa miłości”). A później zupełnie nieoczekiwanie stał się ikoną europejskiej rewolucji seksualnej, ekspertem od obalania tabu w sztuce, by skończyć jako osamotniony wyrobnik tłukący dla pieniędzy różowe opowieści dla dorosłych. Kuba Mikurda poświęcił mu pełnometrażowy dokument „Love Express”, z ambicjami nakreślenia rzetelnego i w miarę wszechstronnego portretu zapomnianego artysty. Film Mikurdy nie analizuje erotomańskiej pasji bohatera, zamiast tego wystawia mu pomnik. Nie dopuszcza przy tym do głosu feministycznej krytyki. Pomija prywatność reżysera, nie udziela głosu rodzinie. Fakt, przynosi wyśmienitych rozmówców – jak Andrzej Wajda, Terry Gilliam, Slavoj Žižek, Marc Cousins – ale należało się spodziewać więcej.
Love Express. Przypadek Waleriana Borowczyka, reż. Kuba Mikurda, premiera HBO 10 czerwca