Trudno nie docenić sprawności fizycznej oraz delikatnej urody ślicznej szwedzkiej aktorki Alicii Vikander. Lecz w porównaniu z mroczną Angeliną Jolie, która jako pierwsza na dużym ekranie wcieliła się w tę postać, niestety wypada ona dość blado. Z dużą pewnością siebie Vikander boksuje, ściga się na rowerze, biega, z ponurą determinacją skacze w górską otchłań, ale wszystko to na niewiele się zdaje. Widać zacięcie wyprostowanej jak struna aktorki dzielnie pokonującej tor przeszkód. Brakuje luzu, humoru i wyrazistej osobowości. Wyreżyserowane przez norweskiego reżysera Roara Uthauga wysokobudżetowe widowisko celowo unika jak ognia rozbudzania fantazji seksualnych. Zostało skrojone jakby na modłę purytańskiej wyobraźni epoki #MeToo, a scenariuszowo wydaje się pochodną komiksowych sytuacji z lat 30. XX w. Pełno tu bezwzględnych najemników, szalonych pościgów przez dżunglę, podziemnych jaskiń, zamaskowanych grobowców skrywających tajemnice sprzed dwóch tysięcy lat, a miejsce King Konga zajmuje mumia japońskiej bogini śmierci. Vikander zapewne dopiero w kolejnych odcinkach pokaże, na co ją stać. Na razie – paradoksalnie – i tak jest jedynym powodem, by ten film obejrzeć.
Tomb Raider, reż. Roar Uthaug, prod. USA, Wielka Brytania, 118 min