W „Czerwonym żółwiu”, pełnometrażowej animacji Michaela Dudok de Wita, holenderskiego reżysera, rysownika i ilustratora książek, nie pada ani jedno słowo. Obraz w zasadzie też zostaje zredukowany do minimum. Mała bezludna wyspa zalewana falami, na którą trafia rozbitek, nasycona słońcem plaża, bambusowy las, niewielkie skaliste wzniesienie, niesforne kraby ożywiające monotonię mijających dni – poza ten krąg nie wychodzimy. Film opowiada o próbach wyrwania się z samotni przez odważnego, inteligentnego mężczyznę zdanego wyłącznie na własną determinację i wyobraźnię. Ale nie jest to nowa wersja przygód Robinsona Crusoe ani pilot wesołego programu survivalowego.
W kulturze japońskiej jedną z podstawowych kategorii estetycznych jest mono no aware, pojęcie przypominające europejskie lacrimae rerum. Jest to swoisty nastrój emocjonalny otaczający ludzi, rzeczy, naturę, sztukę – smutek i melancholia, jakie powstają w zetknięciu z nieuchronnie przemijającym pięknem świata zewnętrznego.
Nominowany do Oscara „Czerwony żółw”, zrealizowany jako pierwszy niejapoński film w słynnym Studiu Ghibli, silnie odwołuje się właśnie do tego związku piękna ze smutkiem, do ścisłego powiązania przyjemności estetycznej z żalem. Kontemplacji symbolicznie ujętego losu człowieka, bezwarunkowej samotności, działania czasu, tajemnicy wiecznie odradzającej się natury, porażki marzeń, nieustannie towarzyszy pytanie o kruchość istnienia, o efemeryczny charakter wszystkiego, co żyje na tym świecie. Wyrafinowana prostota animacji oszałamia bogactwem znaczeń. Od pierwszego kadru nawiązującego do słynnego drzeworytu XIX-wiecznego artysty Hokusaia „Wielka fala w Kanagawie” po drugoplanowe szczegóły, jak szklany galon wyrzucony na brzeg, symbol naczynia duszy, łaski i reinkarnacji. Wszystko w tym filmie służy głębszej refleksji, w zaskakujący sposób odsłaniając metafizyczne zaplecze tej sztuki.
Czerwony żółw (La tortue rouge), reż. Michael Dudok de Wit, prod. Belgia, Francja, Japonia, 2016 r., 80 min