W słowackim kryminale „Czerwony kapitan” (zrealizowanym na podstawie bestsellerowej powieści Dominika Dána) Maciej Stuhr – ostatnio gwiazda popularnych komedii romantycznych – zaprezentował się w odmiennej roli. Gra ambitnego detektywa, byłego esztebeka (pracownika Służby Bezpieczeństwa), zatrudnionego po aksamitnej rewolucji w bratysławskim wydziale zabójstw. Lojalny, inteligentny, dość przystojny bohater ma też swoje ciemne strony: zaniedbuje żonę, dużo pije, łatwo daje się sprowokować, czego konsekwencją są ciągłe siniaki i zadrapania na jego twarzy. Akcja filmu toczy się tuż przed rozpadem Czechosłowacji w upalne lato 1992 r. – w czasach kryzysu gospodarczego, rozprzężenia więzi społecznych, amorfizmu etycznego i wszechobecnego strachu. Dawne służby robią wszystko, by nie stracić wpływów. Wielki niepokój wywołują afery teczkowe. Mnożą się szantaże, prowokacje, na jaw zaczynają wychodzić zamiatane pod dywan zbrodnie, popełniane m.in. w środowisku duchownych. Gdy na miejskim cmentarzu zostają przypadkowo odnalezione zwłoki kościelnego z wyraźnymi śladami tortur (gwóźdź wbity w czaszkę, połamane kości), detektyw grany przez Stuhra podejmuje decyzję o natychmiastowym wszczęciu śledztwa. Jego koledzy nie są tym zachwyceni, wspiera go jedynie doświadczony i przeklinający jak szewc partner, na którym nie zawsze może polegać.
Kryminały Dominika Dána (pod tym pseudonimem kryje się czynny policjant i konsultant słowackiego ministerstwa spraw wewnętrznych) dawno przekroczyły granicę społecznie zaangażowanych powieści policyjnych. Jego „Czerwony kapitan”, utrzymany w mrocznym, brutalnym stylu z domieszką czarnego humoru, to doskonała kombinacja ironii, demaskatorskiej pasji i wysokoprocentowego napięcia. Gorzej z filmem. Niedoświadczony reżyser, wzorujący się na amerykańskim kinie klasy B, nie zapanował nad wielowątkową, skomplikowaną konstrukcją fabularną książki. Stuhr natomiast może uznać swoją rolę za jedną z ciekawszych w dorobku.
Czerwony kapitan, reż. Michal Kollár, prod. Słowacja, Czechy, Polska, 115 min