Na pewno nie w sejfie, jak to sobie kiedyś wyobrażaliście. Dzisiaj wasza gotówka ulokowana w bankach to strumień fotonów sterowany przez programy komputerowe. Takie mniej więcej rewelacje przekazuje w swym programie ekonomiczno-rozrywkowym (ekotainment?) gwiazdor telewizyjny Lee Gates (George Clooney na swym standardowym poziomie).
Program nazywa się „Money Monster”, czyli potworna kasa, taki jest zresztą oryginalny tytuł filmu. Polski dystrybutor zdecydował się na „Zakładnika z Wall Street”, co miało kojarzyć się z pamiętnym „wilkiem” z tej samej ulicy. Jeśli chodziło o wilcze prawa rządzące wielkim biznesem, to wszystko się zgadza, natomiast Wall Street pojawia się dopiero w zakończeniu.
Przez pierwszą godzinę jesteśmy zaś w studiu telewizyjnym, gdzie oglądamy program na żywo z Gatesem, sterowanym przez rezolutną panią reżyser (Julia Roberts). Tym razem jednak nie wszystko pójdzie tak, jak zapisano w scenariuszu. Oto w telewizji zjawia się nieproszony gość, zdesperowany młodzieniec, któremu udaje się dotrzeć przed kamery. Terroryzuje prezentera tak skutecznie, że wszyscy w studiu muszą wykonywać jego polecenia. Posłuchał rad Gatesa i bardzo źle na tym wyszedł, teraz chce o swej krzywdzie powiadomić świat.
Domaga się jeszcze czegoś więcej, pragnie mianowicie dowiedzieć się, kto imiennie odpowiedzialny jest za przekręt, który pozbawił kupujących akcje 800 mln dol. Znamy ów schemat fabularny: poczciwy prostaczek wypowiada wojnę złym korporacjom i zwycięża. Obawiamy się, że podobnie będzie tym razem, lecz sprawy bardziej się skomplikują, dzięki czemu historia wyda się bardziej życiowa.
Można oczekiwać, że w Polsce film Jodie Foster najbardziej spodoba się frankowiczom, choć ci, którzy przed laty, słuchając doradców, nabyli „wyjątkowo atrakcyjne” obligacje, też mogą liczyć na chwilę przykrych wspomnień. Jest temat na polskiego „Zakładnika”?
Zakładnik z Wall Street, reż. Jodie Foster, prod. USA, 98 min