Delikatny, nastrojowy dramat, którego akcja toczy się gdzieś na wschodnich rubieżach Generalnej Guberni w 1943 r., jest oczywiście protestem przeciwko wojnie, nieludzkiemu traktowaniu człowieka przez człowieka. Ale jednocześnie chodzi w nim o opisanie doświadczenia pierwszej miłości brutalnie przekreślonej przez historię. Symboliczna fabuła osnuta jest wokół równoległych losów dwóch 17-latków: niemieckiego żandarma, który nawiązuje romans z młodą Polką, oraz pomocnika maszynisty, Polaka zakochanego w ukrywającej się w lesie Żydówce. Dwa warianty miłości niemożliwej. Młodzieńców więcej łączy, niż dzieli, obaj wydają się ofiarami tyleż wrogiej rzeczywistości, co swoich złudzeń. W „Letnim przesileniu” – podobnie jak w klasycznych „Młodych lwach” – liczy się kontrast i nieuchronność klęski. Ale najciekawsze jest niedopowiedziane, ledwie zarysowane tło. Bezimienna stacja kolejowa, puste wagony towarowe, ślady krwi po transportach, porzucone mienie, którym się pokątnie handluje. Sygnalizujące i wprowadzające w atmosferę „złotych żniw” – grabieży własności żydowskiej, grzebania w popiołach i szczątkach sąsiadów, o których tak przejmująco pisał Jan Gross. Na ekranie nie robi to jednak większego wrażenia, twórcom zabrakło chyba odwagi, by coś mocniej zaakcentować, nie przekonuje też tchnąca sztucznością scenografia, co nie znaczy, że nie pojawią się głosy o uprawianiu pedagogiki wstydu.
Letnie przesilenie, reż. Michał Rogalski, prod. Polska, Niemcy, 96 min