Zrealizowany przez Maïwenn (reżyserkę głośnego „Poliss”) współczesny romans o dojrzałej parze, która po 10 latach postanawia się rozstać, dotyka smutniejszej strony małżeństwa i może być uznany za lekcję życiowej pokory. Brak happy endu zapowiada już prolog rozgrywający się w górskim kurorcie, gdzie bohaterka grana przez Emmanuelle Bercot (uhonorowana za tę rolę w Cannes) musi się poddać rekonwalescencji po złamaniu kolana, co w symboliczny sposób oddaje jej koszmarny stan po rozpadzie związku. Retrospekcje, na których opiera się dramaturgia „Mojej miłości”, pozwalają przyjrzeć się z bliska, jak doszło do kryzysu, kolejnym jego fazom, dużo bardziej niekonwencjonalnym, niż się zrazu wydaje. Wyjątkowy nie jest morał, lecz niesamowicie dynamiczny, ukazany ze szczególną wrażliwością rozwój intymnej, autodestrukcyjnej relacji. Jej ekstremalnie niestabilny charakter. Od czerpania przyjemności i łapczywego zaspokajania erotycznych fantazji po zdradę, brak odpowiedzialności za uczucia – od ekstazy do cierpienia, od depresji do nadziei i tak do samego niemal końca. Nazywanie tego filmu antyromantycznym byłoby jednak przesadą. Nie brakuje mu humoru, dzikiej zmysłowej energii i modnej psychoanalitycznej refleksji. Jest świetnie sfotografowany, z nastrojową, wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową. Ale największym jego atutem są aktorzy. Bercot, która jest również zdolną reżyserką, partneruje seksowny, w życiowej formie Vincent Cassel – idealne ucieleśnienie najgorszych obaw zakochanych kobiet.
Moja miłość, reż. Maïwenn, prod. Francja, 130 min