Brutalna otwartość, z jaką w chilijskim dramacie społecznym „El Club” drąży się temat przestępstw popełnionych przez duchownych, szokuje i może prowadzić do błędnego wniosku, że chodzi w nim wyłącznie o obrzucenie Kościoła błotem. Rzeczywiście, lista grzechów wystawiona przez reżysera Pablo Larraina byłym księżom, odbywającym w domu odosobnienia coś na kształt pokuty, jest długa i kompromitująca. Od molestowania nieletnich, bicia i znęcania się nad dziećmi, po szantaże, zemstę polityczną i chciwość. Twórcy filmu zastanawiają się jednak nad czymś innym: Czy w tym upadłym świecie istnieje łaska przebaczenia? Czy naśladując akt stworzenia, da się oddzielić światło od ciemności?
„El Club” jest wyrafinowanym moralitetem, skonstruowanym niczym thriller. Jeden ze sprawców, powątpiewający, czy niepohamowana żądza seksualna może być jego winą („sperma to życiodajny płyn, połykając go, stajesz się wybrańcem bożym”), popełnia samobójstwo. Okoliczności śmierci bada oddelegowany jezuita. Śledztwo zamienia się w trudną, zagmatwaną moralnie sprawę, w której szuka się kozła ofiarnego i odkupienia. Zaskakująca jest także śmiała, eksperymentalna strona wizualna filmu, w niczym nieprzypominająca kina gatunkowego. Akcja rozgrywa się w półmroku. Zdjęcia wyglądają na niedoświetlone, jakby były kręcone pod słońce, kontury są niewyraźne. Dyskretnie niejednoznaczna sugestia o wyczuwalnej, lecz trudnej do ustalenia granicy dobra i zła.
El Club, reż. Pablo Larrain, prod. Chile, 98 min