To jedna z lepszych scen w „Reality”, o którym to filmie też nie wolno powiedzieć za dużo, tym bardziej że niełatwo go zakwalifikować. Powiedzmy najkrócej, że to komedia surrealistyczna. Wspomniana scena ma zresztą ciąg dalszy – widz, którym jest kamerzysta marzący o zrobieniu horroru science fiction, za chwilę przekona się, że jego film, którego jeszcze nawet nie zaczął kręcić, jest właśnie wyświetlany. Biegnie przed ekran, krzyczy, by wstrzymano projekcję, gdyż dzieło nie jest jeszcze ukończone, ale nikt go nie chce słuchać. Największe zastrzeżenia ma do strony dźwiękowej, mianowicie do jęków wydawanych przez ludzi atakowanych przez fale płynące z telewizorów. Ustalił bowiem z producentem, że jęki będą najważniejsze, nie tylko w tym filmie, lecz w ogóle w historii kina. Za te jęki ma dostać Oscara. Sporą część filmu zajmują więc poszukiwania strasznych odgłosów w przeróżnych miejscach, np. w siłowni.
Co tu dzieje się w rzeczywistości, co w imaginacji, chwilami trudno rozpoznać, zwłaszcza kiedy bohaterowie występują równocześnie w realu i w koszmarze sennym. Oscara za jęki i całą resztę raczej film Quentina Dupieux nie dostanie, niemniej mamy tu dowód, że komedia francuska ma dzisiaj różne oblicza. A co oznacza „Reality” w tytule? Tu też czeka nas zaskoczenie.
Reality, reż. Quentin Dupieux, prod. Francja, 95 min