Wierzyliście dotychczas, że Andrzej Lepper popełnił samobójstwo? No to już nie będziecie wierzyć, w każdym razie jeżeli uwierzycie Patrykowi Vedze, który przedstawia zgoła inny przebieg tragicznego zdarzenia. To jedna z najbardziej bulwersujących scen w „Służbach specjalnych”, ale nie jedyna. Reżyser proponuje bowiem własną wersję najnowszych dziejów, w których główne, choć nierzucające się w oczy, role odgrywają oficerowie tajnych służb. Akcja rozpoczyna się w momencie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych (Antoni Macierewicz bez trudu rozpozna się w jednym z aktorów), kiedy powstaje próżnia, którą trzeba zapełnić. Państwo nie może nie mieć „oczu i uszu”. Tajemniczy generał organizuje tajną grupę do zadań specjalnych. Jest ich troje: wyrzucona z ABW podporucznik (Olga Bołądź), kapitan mający za sobą misję w Afganistanie (Wojciech Zieliński) oraz były pułkownik SB, zajmujący się w przeszłości inwigilacją księży (znakomity, jak we wszystkich ostatnich rolach, Janusz Chabior). Nie zastanawiają się nad celem powierzonych im zadań, po prostu je wykonują, stosując bezwzględnie skuteczne metody. Jednego tylko do końca się nie dowiedzą – mianowicie komu naprawdę podlegają. Zwolennicy teorii spiskowych będą usatysfakcjonowani.
Akcja jest szybka, choć niektóre wątki nadmiernie rozwinięte, dialogi zostały napisane ze znajomością środowiskowego żargonu. Z ukazującego się na dole ekranu słownika możemy się np. dowiedzieć, że „człowiek pod żyrandolem” to prezydent, zaś „psy wrzucają na bęben” znaczy, że policja coś sprawdza. Patryk Vega wraca tym filmem do formy, którą przed laty zaprezentował w „Pitbullu”. Niepotrzebnie jednak usiłuje przekonać, że „Służby specjalne” to nie political fiction, lecz dokument („w zasadzie nie ma w tym filmie chyba wymyślonej sceny”). Tak czy inaczej, pewnie teraz ważne „psy wrzucą na bęben”, aby się dowiedzieć, skąd Vega wie.
Służby specjalne, reż. Patryk Vega, prod. Polska, 115 min