Trzecia odsłona słynnej serii science fiction, którą zapoczątkowały filmy „Pitch Black” i „Kroniki Riddicka” – o więźniu uciekinierze widzącym w ciemności – pod względem dramaturgicznym idzie w stronę spaghetti westernu. „Cała planeta chce mi się dobrać do tyłka” – zrazu ocenia swoją sytuację Riddick, a następnie w krótkich żołnierskich słowach wykłada, o co w filmie chodzi: „Znów muszę obudzić w sobie zwierzę”. Ścigany Riddick niczym opuszczony szeryf broni się przed 11 łowcami głów, którzy zwabieni przez niego na pustynną planetę stają się jego ofiarami.
Rolę krwiożerczych Indian pełnią tu nieziemskie potwory wyglądem zbliżone do skorpionów i częściowo też do Obcego (kły jak sztylety, głowa modliszki, oślizłe macki jak u ośmiornicy), ale w wersji zminiaturyzowanej. Sprawiedliwego z lśniącą muskulaturą w stroju gladiatora gra urodziwy gwiazdor „Szybkich i wściekłych” Vin Diesel. Wbrew pozorom nie jest to kosmiczny gniot. Oglądanie „Riddicka” Davida Twohy’ego zawodu nie sprawia, bo od początku wiadomo, o co chodzi. O czystą rozrywkę bez wciskania kitu, że czai się tu jakaś psychologia albo, nie daj boże, polityczna aluzja do wojny w Afganistanie.
Riddick, reż. David Twohy, prod. USA, 119 min