Silne podziały klasowe, dramat namiętności pomiędzy prostolinijną, ubogą, za to piękną dziewczyną ze wsi i przystojnym dziedzicem zyskały przez to ciekawe, egzotyczne tło z żywą akcją rozgrywającą się w Radżastanie. Młode gwiazdy hinduskiego kina: Freida Pinto (pamiętna z roli ukochanej w „Slumdog. Milioner z ulicy”) oraz Riz Ahmed spisują się zupełnie przyzwoicie, nie chroni to, niestety, „Triszny” przed zarzutem kompletnej, psychologicznej niewiarygodności. Problemem filmu Michaela Winterbottoma stał się nieprzemyślany reżyserski pomysł połączenia w jedną postać dwóch opiekunów bohaterki, jej kolejnych kochanków, rujnujący cały powieściowy tragizm. Pojąć motywy postępowania wykorzystanej i skrzywdzonej Triszny nie jest trudno, gorzej ze zrozumieniem nagłej metamorfozy romantycznego światowca, spadkobiercy hotelarskiej fortuny, w wyuzdanego, egoistycznego potwora, upokarzającego czystą i niewinną kobietę, którą kocha.
Drugim niewybaczalnym grzechem Winterbottoma wydaje się estetyka, sposób przedstawienia ekranowej miłości, mechanicznie kopiujący charakterystyczny, autorski styl Wong Kar-waia. Zamiast wzbudzać subtelny, poetycki czar, manieryczne obrazy po prostu irytują. Jeśli rozpatrywać „Trisznę” w kategoriach antybollywoodzkiej prowokacji, słynącemu z pracowitości brytyjskiemu filmowcowi (kręci regularnie przynajmniej jeden film rocznie) sporo rzeczy nawet się udało. Na wszelki wypadek lepiej jednak nie łączyć tego z nazwiskiem Hardy’ego.
Triszna. Pragnienie miłości, reż. Michael Winterbottom, prod. Wielka Brytania, 117 min