Jest tak jak w słynnym monologu z „Rejsu”: bohaterka spojrzy w prawo, spojrzy w lewo, nic się nie dzieje. W pewnym momencie pojawiający się obok niej mężczyzna zapyta: Gdzie my jesteśmy? Nie ma wątpliwości, na filmie polskim, w dodatku w wersji artystowskiej gdzieś z lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to wszyscy chcieli naśladować francuską nową falę. To wówczas pojawił się charakterystyczny bohater krajowego kina – snuj polski, wersja mazowiecka. Tutaj mamy klona w wydaniu damskim, zresztą sympatycznego dla oka. Występująca w głównej roli Katarzyna Herman to piękna i utalentowana kobieta, która już od dawna czeka na dużą rolę filmową. Niestety, w debiucie Tomasza Wasilewskiego może jedynie zademonstrować, że jest fotogeniczna. Możemy się domyślać, że odtwarzana przez nią kobieta, posługująca się imieniem Edyta, z jakichś ważnych powodów uciekła z eleganckiego apartamentowca w Gdyni i teraz wałęsa się po Warszawie. Korzystając z kawiarenek internetowych, umawia się na randki z głodnymi mocnych wrażeń mężczyznami, których następnie usypia, i to tuż przed sceną kulminacyjną. Stąd właśnie tytuł „W sypialni”. Zresztą rozbudowany jest tylko pierwszy epizod, potem mamy skrótowy przegląd uśpionych, jak dzieci po wieczornej kąpieli. Umowny zwrot akcji następuje w momencie, kiedy Edyta zawiera bliższą znajomość z jednym z niedospanych. Dialogi są potwornie pretensjonalne, niby pełne niedomówień, ale w sumie nic, ale to nic nas nie obchodzą. Jak i to, czy kobieta zdecyduje się wrócić do Gdyni, czy zostanie w stolicy, czy gdziekolwiek.
Debiutant Tomasz Wasilewski przekonał nas jedynie, że umie robić filmy, w następnej produkcji musi jeszcze udowodnić, że wie o czym.
W sypialni, reż. Tomasz Wasilewski, prod.