O czterech takich, co ukradli whisky
Recenzja filmu: "Whisky dla aniołów", reż. Ken Loach
Miarą talentu Brytyjczyka Kena Loacha jest to, że mimo emocjonalnego szantażu, szermowania wyświechtanymi hasłami równości czy solidarności, unika ideologicznego patosu i potrafi zręcznie omijać pułapki sztuki politycznie zaangażowanej. Wpisujące się w ten nurt „Whisky dla aniołów” to skromna panorama losów młodocianych przestępców z robotniczej dzielnicy Glasgow, walczących o prawo powrotu do normalności. Film 80-letniego reżysera przypomina niewinną komedię meandrującą w stronę bajkowej, zgoła surrealistycznej historii kryminalnej, o czwórce nieudaczników, którzy przygotowują skok na galon alkoholu wart milion dolarów.
Naszkicowana w prologu złowroga wizja beznadziejnej, czarnej przyszłości straszy tylko przez chwilę. Później coraz trudniej już nie uwierzyć w podszytą marzeniami opowieść o niezłomnej przyjaźni, odkrywaniu szczęścia i nie docenić wagi krzepiącego morału. Nowe, optymistyczne oblicze Loacha trochę dziwi, nie sposób mu jednak odmówić wdzięku.
Whisky dla aniołów, reż. Ken Loach, prod. Wielka Brytania, Francja, 101 min