Obrazoburca, klasyk prowokator straszący ponurymi wizjami stechnologizowanego świata przyszłości bez przyszłości, Kanadyjczyk David Cronenberg („Crash”, „eXistenZ”) tym razem przywdział szaty moralisty i wytoczył ciężkie działa przeciwko spekulantom z Wall Street, którzy spychają globalną gospodarkę w przepaść. W „Cosmopolis” opisuje schyłkowe stadium budowania potężnego imperium finansowego przez 28-letniego miliardera (Robert Pattinson) grającego na spadek wartości chińskiego juana. Dla Cronenberga najważniejsze nie są operacje giełdowe, lecz portret psychologiczno-obyczajowy bogacza dziwaka, który podejmując niekonwencjonalne, ryzykowne, aczkolwiek oparte na racjonalnych systemach obliczeniowych decyzje inwestycyjne, staje się niemal Bogiem. Oderwany od rzeczywistości, oczyszczony z emocji, traci szacunek nawet dla pieniędzy (przewiduje, że jednostką obiegową stanie się szczur).
Symbolem paranoi bohatera jest m.in. biała, wyciszona od wewnątrz luksusowa limuzyna, pełniąca funkcję ruchomego biura fortecy, do którego zapraszani są wspólnicy sprzedający swoje pomysły. Przemieszczając się z jednego końca Manhattanu na drugi: uprawia w niej seks (ale nie z żoną, z którą nie sypia nigdy; łączą ich tylko interesy), rozważa kupno kaplicy, chwali się posiadaniem samolotu z głowicami jądrowymi oraz sztucznego jeziora, a także wysłuchuje wykładu o ewolucji cyberkapitalizmu i „niszczeniu przeszłości, która ma tworzyć przyszłość”.
Niestety „Cosmopolis” jest zimną, mało poruszającą, ocierającą się o banał, luźną ekranizacją filozofującej powieści Dona DeLillo. Wbrew ambitnym intencjom reżysera – na tle codziennych doniesień z frontu walki z kryzysem ekonomicznym – nieobjawiającą niestety żadnych rewelacji.
Cosmopolis, reż. David Cronenberg, prod. Francja, Kanada, Portugalia, Włochy, 105 min