30-letni zamożny menedżer, zatrudniony w nowojorskiej firmie komputerowej, zalicza dziesiątki kobiet, nałogowo ogląda porno, korzysta z usług prostytutek. W biurze, nocnym barze, metrze – nigdzie nie potrafi się uwolnić od pokusy uwodzenia. Szybki stosunek bez zobowiązań czy masturbacja przynoszą tylko chwilową ulgę. To wiecznie niezaspokojony niewolnik pożądania.
Istotne wydaje się to, że Steve McQueen więcej niż o seksie mówi o chorobie alienacji. Przymus nieustannego kopulowania, który nie daje spokoju wrażliwemu inteligentowi (fenomenalnie zagranemu przez Michaela Fassbendera), zostaje przyrównany do katorżniczego obowiązku, wyczerpującej znienawidzonej pracy. Fizyczna bliskość zamiast łączyć, prowadzi do totalnej samotności i pustki.
McQueen w mądry i wyważony sposób opowiada też o wystudiowanej oziębłości bohatera, jego panicznym strachu przed odpowiedzialnością i nieumiejętnością kochania. Bohater ma wiele okazji, by się otworzyć i zaangażować w poważniejszy związek. Ale nie potrafi albo nie chce. Odmawia opieki nad przeżywającą załamanie psychiczne siostrą (Carey Mulligan). Gdy sytuacja robi się niezręczna i zbyt emocjonalnie wymagająca, brutalnie kończy romans z koleżanką z pracy (Nicole Beharie). Wybiera samotność wyczynowca, co ma go chronić przed kompromitacją impotencji.
Nakręcony z ogromnym wyczuciem w minimalistycznym stylu „Wstyd” jest nie tylko gorzkim, bulwersującym dramatem o człowieku schwytanym w niewolę swoich popędów. To również subtelna diagnoza współczesnego – jak by powiedział Houellebecq – materialistycznego społeczeństwa postseksualnego w stanie permanentnego kryzysu, trawionego przez chorobę wiecznego niespełnienia.
Wstyd, reż. Steve McQueen, prod. Wielka Brytania, 99 min