Nieszczególnie skomplikowana fabuła, osnuta wokół tragicznego incydentu, rozwija się klasycznie, aby nagle gwałtownie przyhamować, kierując uwagę na dramat wewnętrzny. Jeden z dwóch braci (Łukasz Simlat), ostro ze sobą skłóconych, m.in. co do sposobu prowadzenia odziedziczonej po ojcu firmy internetowej, zostaje wyrzucony z pociągu podmiejskiego przez bandę rozwydrzonych nastolatków. W śpiączce trafia do szpitala. Nie wiadomo, czy przeżyje. Problem dotyczy zachowania drugiego (Robert Więckiewicz), który miał moment zawahania. Towarzyszył bratu, lecz stchórzył, nie zrobiwszy nic, aby go ratować.
Reżyser Greg (Grzegorz) Zgliński, wierny uczeń autora „Trzech kolorów” i „Dekalogu”, nieuchronnie podąża tropem mistrza. „Wymyk” jest chłodnym moralitetem, filmem o zagłuszaniu w sobie lęku przed ujawnieniem upokarzającej prawdy. Oraz o buncie człowieka nieustannie odtrącanego, pomniejszanego za to, że nie jest wystarczająco zdolny, kochany, nie tak dobrze wykształcony jak jego brat; pragnącego udowodnić swoją wartość, choćby za cenę pozbycia się konkurenta. Nietrudno odnaleźć biblijne korzenie tej przypowieści o zazdrości i rodzinnej rywalizacji. Przy okazji Zgliński pyta o coś jeszcze: czy da się żyć z wiecznym poczuciem winy? Po znakomicie przyjętej debiutanckiej „Całej zimie bez ognia” w drugim swoim filmie, nie aż tak porywającym – bo nad emocjami bierze tu górę rozum – osiągnął nawet większą dojrzałość. Dobrze mu to wróży na przyszłość. Tym bardziej że trafił do grona nominowanych do Paszportu POLITYKI.
Wymyk, reż. Greg Zgliński, prod. Polska, 85 min