Sukces cyklu powieściowego o przygodach agenta Jasona Bourne’a zainspirował niemałą grupę spryciarzy, którzy – wykorzystując atrakcyjny model sensacyjnej fabuły Roberta Ludluma – zarzucili księgarski rynek ich klonami. Francuz Didier Van Cauwelaert, zdolny dramaturg i librecista, w bestselerowej „Tożsamości” wyjął żywcem z „Tożsamości Bourne’a” narracyjny szkielet historii człowieka, który na skutek tajemniczych okoliczności stracił pamięć i stara się za wszelką cenę dowiedzieć, kim jest. Wplótł w to zręcznie wątek zapożyczony m.in. od Johna Le Carrego z „Wiernego ogrodnika” (eksperymenty z żywnością transgeniczną). Powstała ciekawa kombinacja kryminału ekologiczno-szpiegowskiego z elementami dramatu egzystencjalnego, co nie mogło ujść uwadze hollywoodzkich producentów, polujących na gotowe scenariusze.
Ekranizacja thrillera, w którą włożono sporo pieniędzy, przenosi akcję z Paryża do Berlina, zamiast wywiadowców i prywatnych detektywów pomagających ustalić profesorowi biologii, dlaczego skradziono mu żonę, pracę, nazwisko, zaś z akt wyczyszczono wszystko, co może naprowadzić na ślad jego przeszłości, są dobroduszni emerytowani agenci Stasi. Poza tym wszystko przebiega zgodnie z literackim pierwowzorem. Ogląda się to świetnie, akcja wciąga, finał jest bardzo zaskakujący. Liam Neeson, grający skołowanego amerykańskiego naukowca, którego nawet własna rodzina nie rozpoznaje, spisuje się bez zarzutu. Wspomagająca go Diane Kruger jest imigrantką zatrudnioną w korporacji taksówkowej, mówi uroczo z bałkańskim akcentem i wydaje się oczywiście za ładna do tej roli, ale o to przecież mieć pretensji nie można.
Tożsamość, reż. Jaume Collet-Serra, prod. USA, 113 min