Jeśli kryminalista po trzech latach odsiadki cytuje po wyjściu z więzienia poezje Rilkego, wiadomo, że nic z tego dobrego nie będzie. Niestety, w „Londyńskim bulwarze” wpadek tego typu jest mnóstwo, poczynając od sztampowej kryminalnej akcji po chybioną obsadę. Colin Farrell gra twardego gangstera szukającego zemsty na zabójcach swego przyjaciela. Keira Knightley zgwałconą gwiazdę europejskiego kina, rozładowującą smutki nieudanego małżeństwa w malowaniu obrazów.
Oboje są pozbawieni psychologicznej wiarygodności (choć prezentują się na ekranie, jak zawsze, bardzo elegancko). Piękni, młodzi, beztroscy muszą udawać, że strasznie cierpią, że coś im doskwiera (najbardziej paparazzi), a gdy połączy ich, wiadomo, miłość, znów zawód, bo chemii między nimi nie ma żadnej. W dodatku reżyser debiutant William Monahan postanowił skupić się na sadystycznych scenach, co zamienia romantyczny thriller w kiepską podróbkę „Infiltracji”, do której zresztą sam niedawno napisał scenariusz.
Londyński bulwar, reż. William Monahan, prod. Wlk. Brytania−USA, 104 min