„Pianoman” Stefan Knüpfer, z zawodu – stroiciel fortepianów, związany na stałe z firmą Steinway & Sons, żyje w cieniu wielkich muzycznego świata, co mu jednak w najmniejszym stopniu nie przeszkadza. Grunt, by Mistrz (kimkolwiek by nie był, czy to Lang Lang, czy Pierre-Laurent Aimard, wariat pozytywnie zakręcony na punkcie wyśnionych brzmień) był ostatecznie zadowolony. A nie jest to łatwe, bowiem w tym nieco autystycznym, (za?) bardzo skupionym na muzyce świecie każdy jest, a przynajmniej – stara się być perfekcjonistą. Cóż więc począć, gdy kolejne strojenie fortepianu nie upodobniło jego brzmienia, zgodnie z życzeniem, do... oboju, a ewidentnie brzmi jak klawikord? Bo wymagania Mistrzów bywają kosmiczne, zważywszy na fakt, że fortepian jest w stanie dźwiękowo odwzorować w zasadzie wszystko – kwestia pomysłowości stroiciela. Może to co prawda Stefana przyprawić o kilka nieprzespanych nocy i zszargać mu nerwy (jak o 0,7 milimetra grubsze niż być powinny młoteczki!), ale – da się zrobić. Na kłopoty – biedny pan Knüpfer. Napoci się, nasapie. I zadowoli.
Z jednej strony takie zaangażowanie przeraża, z drugiej jednak dziwić nie powinno, ponieważ wszystko to możliwe jest dlatego, że tytułowa „Pianomania” jest udziałem absolutnie każdego, kto ma zawodowo do czynienia z wielkimi koncertmistrzami, od filharmonijnego wózkowego po realizatora dźwięku. Jest też udziałem wielkiej nieobecnej - żony stroiciela Stefana, faceta z obrączką na palcu. W filmie pojawia się na tej samej zasadzie, co połowica porucznika Colombo. Pan Knüpfer zdaje się bowiem nie mieć życia osobistego, jeździ tylko jak wariat od jednego „strojnego” zlecenia do drugiego, obdarzając widza na trasie swoimi wynurzeniami na temat natury jego pracy oraz przytaczając (arcyzabawne!