Dramat psychologiczny o mediolańskiej rodzinie przemysłowców, którzy dorobili się majątku na handlu tekstyliami „Jestem miłością” Luki Guadagnino to hołd złożony twórczości Luchino Viscontiego. Panuje tu ta sama duszna atmosfera miłosnych intryg i rodzinnej hipokryzji, podszyta pragnieniem wyrwania się z pęt burżuazyjnych konwenansów, co w dekadenckim „Lamparcie” albo „Rocco i jego braciach”. Operator Yorick Le Saux zapatrzył się w rodzajowe malarstwo XIX-wieczne i choć opowiada o całkiem współczesnych czasach, czuje się w jego sposobie filmowania dawny spokój, dostojeństwo i niedzisiejsze piękno. Do tego dochodzi ciężka, przygniatająca scenografia ze stylowymi meblami z poprzednich epok oraz nieodzownymi atrybutami klasowego stanu posiadania.
Historia opowiedziana w filmie jest dużo bardziej otwarta i śmiała, choć do najbardziej oryginalnych nie należy. W centrum opowieści stoi Tilda Swinton, wybitna aktorka, ulubienica Dereka Jarmana, która gra niezbyt urodziwą żonę fabrykanta, odczuwającą monotonię dostatniego życia i zacieśniający się wokół niej mur uczuciowej oziębłości. Wdaje się w romans. Kochankiem matki dwójki dorosłych dzieci jest młody kucharz doceniający nie tylko smak nowych potraw, ale i wyrafinowany erotyzm dojrzałej kobiecości. Usprawiedliwieniem egzaltacji, braku rozsądku i trudności z panowaniem nad emocjami głównej bohaterki ma być jej rosyjskie pochodzenie (ach ta słowiańska dusza!) i jej uwielbienie dla Dostojewskiego. Początek filmu zapowiada coś więcej niż kolejną wersję salonowego melodramatu. Niestety, tyleż banalny co nieprawdopodobny finał to wrażenie niweczy.