Tetro
Po nieudanej ekranizacji baśniowej opowieści Mircei Eliadego „Młodość stulatka” Francis Ford Coppola sięgnął po bardziej realistyczny temat. Swobodnie, aczkolwiek wyraźnie nawiązujący do jego osobistych przeżyć z okresu dojrzewania. Zanim twórca „Ojca chrzestnego” dał się poznać jako filmowy wizjoner, marzył o karierze dramaturga, przeciwko czemu oponował jego ojciec, znany kompozytor, pragnący, by syn poszedł w jego ślady. Konflikt pomiędzy despotyzmem i ambicjami egoistycznych rodziców oraz indywidualizmem i pragnieniami dzieci stanowi punkt wyjścia „Tetro”, quasi-autobiograficznego dramatu rodzinnego, osnutego wokół rywalizacji światowej sławy muzyka, ojca tyrana, i jego synów, która doprowadziła do tragedii. Zgodnie z teatralną logiką (czarno-biały film jest utrzymany w mocno zwietrzałej konwencji dramatów Tennessee Williamsa z lat 50.), o wszystkim dowiadujemy się z serii barwnych retrospekcji. Zanim jednak dojdzie do wyjaśnienia zagadki, trzeba przebrnąć przez mało wciągający, trwający bez mała półtorej godziny prolog, z którego wynika, iż pragnący zostać pisarzem tytułowy Tetro (Vincent Gallo) uciekł z domu, bo nie cierpiał skąpego i brutalnego ojca (Klaus Maria Brandauer). Obiecał wcześniej znacznie młodszemu bratu (Alden Ehrenreich), że kiedyś po niego wróci. Ponieważ obietnicy nie spełnił, młodszy brat, przed ukończeniem osiemnastki, znajduje go na skraju załamania nerwowego, zaszytego gdzieś w artystycznej dzielnicy Buenos Aires, z zakochaną w nim po uszy hiszpańską psychoterapeutką (Maribel Verdu). Freudowski wątek głębokiego urazu wyniesionego z dzieciństwa i zaburzonych relacji z rodzicami zapowiadał się ciekawie, ale został przez Coppolę naszkicowany mechanicznie, w niemodnym stylu, co, niestety, obniża wartość filmu, czyniąc nieszczerość i sztuczność główną jego słabością.
JW