W pierwszym, znakomitym filmie naszych południowych sąsiadów o tematyce lustracyjnej na próżno szukać typowej dla nich ironii czy litościwej wyrozumiałości. W przeciwieństwie do niemieckiego „Życia na podsłuchu” „Czeski błąd” Jana Hřebejka stawia problem zdrady, donosicielstwa, współpracy z bezpieką na ostrzu noża, dowodząc, że wstydliwa prawda o grzechach antykomunistycznej opozycji, ujawniona dzięki teczkom, nikogo nie zbawia. W tym gorzkim, przenikliwym filmie triumf odnoszą tylko ludzie bez sumienia. Z moralnego punktu widzenia – przekonuje autor – proces oczyszczenia wydaje się konieczny, bo odkłamuje historię, przeciwstawia się zbiorowej amnezji. Lecz niezabliźnione rany pozostają, winy nie znikają, na wyrównanie krzywd liczyć nie można. Okrucieństwo i przewrotność dramatu Hřebejka polega też na tym, że wytrąca argumenty pięknoduchom, którzy z wyższością spoglądają na tamte czasy oraz problemy rodziców, wierząc naiwnie, że sami są od nich wolni. Pytając prowokacyjnie, kiedy Czesi byli większymi głupkami: przed aksamitną rewolucją czy po, reżyser uświadamia, że wiarołomność, stopień samozakłamania społeczeństwa wtedy i teraz są takie same. Błędy popełnione w przeszłości przez zasłużonego profesora psychiatrii niszczą w takim samym stopniu życie bliskich co bezmyślna małżeńska zdrada jego zięcia. Czy można stawiać je na jednej szali? Reżyser nie ma co do tego wątpliwości. Na tym m.in. polega odwaga Hřebejka, idącego znacznie dalej w porównywaniu skutków złych wyborów, dokonywanych w różnych okolicznościach, niż wielu twórców z Europy Wschodniej zajmujących się problematyką rozliczeniową.