Futbol amerykański nie cieszy się u nas wielką popularnością i to zapewne zadecydowało o niewprowadzeniu filmu „Wielki Mike” na duże ekrany, choć na to zasługiwał. Bynajmniej nie ze względu na oscarową rolę Sandry Bullock, która mistrzostwa tu raczej nie osiągnęła.
Dramat Johna Lee Hancocka zręcznie i elegancko łączy sentymentalizm kina familijnego z utrzymaną w równie ciepłym tonie łagodnością opowieści biograficznej o narodzinach gwiazdy sportu. Chodzi o Michaela Ohera (Quinton Aaron), czarnoskórego defensora drużyny Baltimore Ravens, który wychowywał się w slumsach, jego matka była narkomanką i tylko dzięki pomocy białej, bogatej rodziny zdołał wyjść na ludzi.
Oparty na faktach film respektuje hollywoodzkie standardy, ma doskonale przewidywalną dramaturgię, pełno w nim dydaktycznych dialogów, prorodzinne przesłanie nie podlega dyskusji, a mimo to człowiek się autentycznie wzrusza, nie przeklinając autorów, że poddają go emocjonalnemu szantażowi.