Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Z małpą na głowie

Szwedzki boysband Gert Jonnys z lat 70. Jeszcze obciach czy juz oldskul? Fot. Wikipedia. Szwedzki boysband Gert Jonnys z lat 70. Jeszcze obciach czy juz oldskul? Fot. Wikipedia.
Żenujące, niestosowne, niemodne, czyli obciachowe może być w zasadzie wszystko: od potocznego zachowania po utwór artystyczny. Obciachowym można być nieświadomie, ale też z premedytacją wykorzystywać kicz do gier z odbiorcą.
Slangowe słowo obciach na tyle mocno osadziło się w codziennym języku i tak zwanej kulturze obyczaju, że nie da się dłużej ignorować jego obecności i należy z uwagą przyjrzeć się treściom, które za owym słowem się kryją. Sprawa jest nader interesująca, bo w całym obszarze kultury popularnej, która jest dziś kulturą dominującą, granice między tym, co obciachowe, a tym, co topowe, zmieniają się nieustannie. Fenomen obciachu nie narodził się jednak dzisiaj, warto się więc przyjrzeć, jak funkcjonował na poszczególnych etapach rozwoju rodzimej popkultury.

Ta historia sięga początków mody młodzieżowej i młodzieżowych subkultur, w tym pierwszego w dziejach polskiego subkulturowego konfliktu między bikiniarzami a chuliganami. Bikiniarze, zwalczani jeszcze przed październikową odwilżą 1956 r. przez zetempowskie bojówki, które obcinały im krawaty i plerezy, uważali za nie do przyjęcia właściwie wszystko, co mieściło się w estetyce forsowanej przez władzę ludową. Drażnił ich socrealizm, robociarski styl eksponowany przez przodowników pracy i pieśni masowe. Kiedy wraz z początkami odwilży wybuchł jazz, okazało się, że szczytem poruty, nie tylko dla młodzieży bikiniarskiej, jest twórczość wciąż popularnych wśród ogółu zespołów pieśni i tańca.

Lata 60. przyniosły nowe społeczne doświadczenia w dziedzinie obciachu. Kiedy świat oszalał na punkcie Beatlesów, nowa muzyka rockowa i związany z nią profil kultury młodzieżowej stanął w ostrej opozycji do kulturowego mainstreamu PRL. Młoda publika zapatrzona i zasłuchana w Beatlesów, Rolling Stonesów czy amerykańskich jazzmanów drwiła z gwiazd opolskiego festiwalu, naśmiewała się z Mieczysława Fogga i Jerzego Połomskiego, ale palmę pierwszeństwa w dziedzinie muzycznej żenady dzierżyli inni wykonawcy. Przede wszystkim Tercet Egzotyczny, którego przebój „Pamelo żegnaj” był obowiązkowo wykonywany na każdym dansingu. Tercet, choć piętnowany przez krytyków i marginalizowany przez szefów rozrywki, nagrywał jednak dla państwowych wytwórni płytowych. Inaczej rzecz się miała z gwiazdami pocztówek dźwiękowych.

W drugiej połowie lat 60. pocztówka dźwiękowa była bodaj jedynym medium muzycznym, które starało się dopasować ofertę do popytu. Do historii obciachu przeszły pocztówkowe nagrania zespołów polonijnych z Małym Władziem na czele, tudzież wielkie hity Janusza Laskowskiego jak „Beata” czy „Żółty jesienny liść”.

W dekadzie gierkowskiej obciach wkroczył tryumfalnie do telewizji. Telewizja była wszak oczkiem w głowie ekipy Edwarda Gierka. Pojawił się drugi kanał TVP i kolor. Rodzima, socjalistyczna kultura masowa rozwijała się dynamicznie. I ta masówka właśnie stała się niebywale żyznym gruntem dla obciachu rozrywkowego, którego symbolem najbardziej wyrazistym były liczne rewie ze schodami, żeńskim baletem ozdobionym piórami, konferansjerem opowiadającym dowcipy, iluzjonistą i żonglerami. Jak się zdaje, w tym przypadku wzór przyszedł z NRD, a konkretnie ze wschodnioberlińskiej rewii Friedrichstadtpalast. Częściowo inspirował się tym popularny program cykliczny „Z wizytą u was”, który łączył rewię z propagandą osiągnięć państwowych przedsiębiorstw produkcyjnych. Formalnym gospodarzem każdego z takich programów był bowiem zawsze jeden z wielkich zakładów przemysłowych.
 


W tychże latach 70. obciach funkcjonujący w Polsce uległ internacjonalizacji. W mediach, a czasem nawet na żywo, występowali reprezentanci muzycznego obciachu z Zachodu jak Boney M. czy Goombay Dance Band, nie wspominając o mniej znanych w świecie gwiazdach festiwalu sopockiego. Stali bywalcy dyskotek, zwani przez bardziej krytyczną część młodzieży dyskomułami albo bidżisami, z instytucji służącej formalnie zabawie tanecznej uczynili szybko rodzaj prowincjonalnego targowiska próżności. Tutaj szpanowało się koszulami typu łączka, potem butami na koturnach, no i fryzurami na małpę, zwanymi inaczej na Bundesligę albo na czeskiego piłkarza: z przodu krótko, z tyłu długo i wąsy na przedzie. Wśród naszych srebrnych medalistów piłkarskich mistrzostw świata z 1974 r. taką właśnie fryzurę miał między innymi Jerzy Gorgoń, czym zaraził sporą część całej naszej ówczesnej populacji ligowców. Pod koniec dekady upowszechnił się wśród piłkarzy zwyczaj noszenia wąsów (najsłynniejszym ich posiadaczem był Robert Gadocha), które już wtedy uchodziły za atrybut wybitnie obciachowy.

Wszystko zmieniło się w sierpniu 1980 r., kiedy człowiek z wąsami stanął na czele robotniczego strajku. A porozumienie ze stroną rządową podpisywał ogromnym, odpustowym długopisem. Niemal z dnia na dzień ów swojski styl został nobilitowany. Na rysunku Andrzeja Mleczki z tamtych czasów ojciec zwracał się do synka: „Ukłoń się, pan robotnik idzie”.

Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego telewizja przypomniała funkcjonujący z powodzeniem w poprzednich latach bardzo klarowny model obciachu estradowego, emitując fragmenty Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, a zwłaszcza niezwykle często puszczaną pieśń w wykonaniu Adama Zwierza o tym, że „kiedy Polska da nam rozkaz” będziemy „socjalizmu bronić baz”. Ten militarny styl rozrywki, będący wcześniej obiektem radykalnej drwiny (Maciej Zembaty śpiewał na przykład „nic tak nie śmierdzi jak moje onuce”), teraz był nie tylko kłującą w oczy i uszy tandetą estetyczną, ale jeszcze, zgodnie z celem propagandy politycznej, po prostu straszył i denerwował.

Na topie młodzieżowego gustu był wtedy, rzecz jasna, mniej lub bardziej alternatywny rock i związane z nim imprezy w rodzaju festiwalu jarocińskiego czy warszawskiego Róbreggae. Po drugiej stronie barykady znalazł się repertuar Opola i Sopotu oraz popowe zespoły takie jak Papa Dance czy Kombi.

Do nowej Polski wchodziliśmy w rytmie muzyki disco polo. W III RP sprawdziły się niegdysiejsze przepowiednie Czesława Miłosza jako redaktora antologii „Kultura masowa”, wedle których w warunkach wolnorynkowych dyktat gustu większości prowadzi do dominacji rzeczy miernych i tandetnych. Zaczęło się od tak zwanej piosenki chodnikowej ze słynnym hitem „Mydełko Fa”. Piosenka w założeniu była pastiszem, ale rychło okazało się, że lud przyjmuje tekst i melodię bez żadnego dystansu do formy i mydełko zapanowało niepodzielnie na straganach, w radiu i na kempingach miejscowości letniskowych.

Niedługo później chodnik zamienił się w całkiem rozległy pasaż disco polo. Choć nazwa zawierała człon obcy (z modnego w niewyrafinowanych kręgach italo disco), odnosiła się do rzeczy swojskich. Shazza, Bayer Full, Boys, Top One i inni podobni wykonawcy, choć nazywali się jakby zagranicznie, na każdym kroku manifestowali swoją tutejszość, lokalność czy wręcz patriotyzm przeciwstawiany kosmopolityzmowi rockmanów czy innych artystów wykorzystujących aktualne trendy światowe. Bayer Full zaśpiewał nawet piosenkę o miłości do ojczyzny podczas kampanii wyborczej PSL, czym jeszcze bardziej podkreślił swoje przywiązanie do Polski.

Jakby tego było mało, konkurujące między sobą stacje telewizyjne szybko zrozumiały, że w cenie są polskie seriale, kiedyś, i owszem, uważane za obciach, ale teraz przeżywające niebywały renesans popularności. Swojskość znów zatriumfowała, tym razem bez odgórnego nakazu, a przy okazji znów bohaterem masowej wyobraźni stał się kapitan Kloss wespół z porucznikiem Borewiczem.

Im częściej w nowych czasach odmienia się przez wszystkie przypadki słowo obciach, tym większy jest popyt na to, co z definicji obciachem się jawi. Na tej fali zdobył serca rodaków Michał Wiśniewski, który z premedytacją korzysta z estetyki estradowego kiczu. Na studenckie juwenalia od trzech lat zaprasza się zespoły disco polo – niby dla jaj, ale jednak dla zabawy, bo jak studenteria popije sobie trochę piwa, bawi się przy tym znakomicie.

Dzisiaj niemal cała polska popkultura zmienia się w groteskową krainę obciachu. W tabloidach królują krajowi celebryci nieudolnie naśladujący zachowania amerykańskich gwiazdek trzeciej kategorii. Mało kogo żenują publiczne popisy Dody, renesans festynu, infantylne komedie romantyczne, w których nie wstydzą się występować renomowani aktorzy, czy nieustanne powroty gwiazd estrady, które 20 lat temu sytuowały się na nizinach gustu, a teraz jak Samantha Fox czy Sabrina występują na festiwalu w Sopocie. Przy czym, jak słusznie mówi medioznawca prof. Wiesław Godzic, jeden z uczestników wspomnianej konferencji, celebryci na ogół nie wiedzą, że w obciachu uczestniczą.

Moda na obciach przejawiać się może w prostej dominacji tandety i kiczu, ale też może być wynikiem postmodernistycznej gry z pogardzaną estetyką, wyrazem szczególnego rodzaju przerafinowania, co znaleźć można zarówno w pastiszowym nurcie muzyki popularnej, jak i w literaturze („Barbara Radziwiłówna z Jaworzna-Szczakowej” Michała Witkowskiego albo książka Doroty Masłowskiej „Paw królowej”). Owa gra, choć odbywa się w ostatnich czasach nieustannie, trafia jednak na istotną trudność, ponieważ toczy się w warunkach równoprawności rozmaitych mód, upodobań i miar przyzwolenia. Reguły gry tracą czytelność.

Ciąg dalszy historii obciachu nastąpi.
 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną