Wcześniej przez sześć sezonów, sącząc Cosmopolitana w najmodniejszych barach Nowego Jorku, dowcipnie i złośliwie analizowały najmodniejsze teorie socjologiczne, psychologiczne i seksualne, za przykład biorąc własne potyczki z facetami i doświadczenia miłosno-seksualne znajomych – nowojorskiego high life’u. Pytały, dlaczego jest tak wiele wolnych, wspaniałych kobiet i tak niewielu wolnych, wspaniałych facetów. Dlaczego trzydziestoparoletni facet jest postrzegany jako kawaler i playboy, a kobieta w tym samym wieku – jako potencjalna stara panna. Dlaczego romantyzm zastąpiła czysta biologia, a zamiast miłości i partnera na całe życie współcześni ludzie poszukują seksualnego Graala. Jednocześnie, bez fałszywej skromności, rozprawiały o przyjemności, jaką czerpią z seksu, oceniały seksualne umiejętności partnerów, opisywały wielkość i kształt ich penisów, wyśmiewały kompleksy. Analizowały zalety („nie ma wahań nastroju i nie jest egoistą”) i wady („nie przynosi kwiatów i trudno go przedstawić rodzicom”) wibratora. A także zastanawiały się, na której randce można iść do łóżka, czy zgoda na seks analny to świadectwo braku szacunku do siebie i czy feministka może lubić seks oralny.
W taksówkach wiozących je na kolejne ekskluzywne przyjęcia na Manhattanie, wernisaże czy pokazy mody porównywały czterdziestoletnich facetów do krzyżówek w niedzielnym wydaniu „New York Timesa”: „równie podchwytliwi, skomplikowani, nigdy nie możesz być pewna odpowiedzi”. Dochodziły do wniosku, że mężczyźni i kobiety przymierzają się podczas lunchów w ekskluzywnych restauracjach, imprez w modnych klubach i w łóżku, tak jak przymierza się ubrania, żeby stwierdzić, że nie są w ich stylu, rozmiarze, kolorze. Wychodząc z butiku Manolo Blahnika ze szpilkami za 400 dol., wygłaszały gorzkie uwagi w stylu: męska wersja „my” to ja i mój członek. Żeby w końcu stwierdzić: „Nie mam czasu na stałego faceta, mam stałą pracę” i rozkoszować się zaletami bycia singielką: „Jeśli nie wyszłaś za mąż, cały świat jest jak szwedzki stół”.
Feminizm trzeciej fali
Cztery nowoczesne, wykształcone, świetnie zarabiające mieszkanki wielkiego miasta: Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker) – bystra autorka felietonów do rubryki o seksie – i jej przyjaciółki: twardo stąpająca po ziemi, pozbawiona złudzeń na temat mężczyzn prawniczka Miranda Hobbes (Cynthia Nixon), uwielbiająca seks specjalistka od PR Samantha Jones (Kim Cattrall) oraz autorka złotych myśli w rodzaju: „Szczęśliwy związek to szczerość i porozumienie”, marząca o rodzinie marszandka Charlotte York (Kristin Davis). Zarazem feministki XXI w. i księżniczki przemierzające magiczną krainę zwaną Manhattanem w poszukiwaniu królewiczów, bo w końcu: „w mieście nieograniczonych możliwości dobrze mieć poczucie, że ma się tylko jedną”.
Serial, zrealizowany na podstawie książki Candace Bushnell, felietonistki „The New York Observer”, scenarzystki i nowojorskiej celebrytki, zdobył popularność na całym świecie, stając się jednym z największych hitów stacji HBO. Trafił w swój czas. Seria wystartowała w 1998 r. Prezydentem Stanów Zjednoczonych był nieprzykładający przesadnej wagi do wierności małżeńskiej Bill Clinton, Ameryka nie znała słowa recesja, wydawanie olbrzymich sum na kolacje w ekskluzywnych restauracjach nikogo nie bulwersowało, a w Nowym Jorku, który tu, podobnie jak w „Śniadaniu u Tiffany’ego” czy w filmach Woody’ego Allena, jest osobnym bohaterem – wciąż stały bliźniacze wieże World Trade Center.
Rozwijał się feminizm trzeciej fali, niezaprzątający kobietom głów kwestiami, czy szanująca się feministka może malować paznokcie, chodzić w butach na obcasach, nosić seksowne stroje, kochać się w klasycznej pozycji, ale stawiający akcent na samorealizację kobiety w ramach wzorca, który sama sobie wybrała, na świadomość własnej wartości i realizację własnego ideału życia. Opinię publiczną zajmowały nowe zjawiska społeczne: wzrost liczby jednoosobowych gospodarstw (badania wskazywały, że żyje w nich 40 proc. dorosłych Amerykanów) i masowo rosnąca liczba wykształconych, robiących kariery i pieniądze młodych kobiet, z braku odpowiednich partnerów skazanych na życie w pojedynkę. Socjologowie analizowali kulturę singli, fenomen miejskich rodzin, zastępujących tradycyjne więzi przyjacielskimi układami, związki typu DINKS, czyli podwójny dochód, żadnych dzieci, oraz zjawisko quirkyalone – współczesnych romantyków, bezkompromisowych w poszukiwaniu prawdziwej miłości, nieuznających związków będących jedynie próbą ucieczki przed samotnością.
Popkultura chłonęła nowe zjawiska i opisywała w swój charakterystyczny, nieco bajkowy, lekki i dowcipny sposób. Narodziła się chick lit – literatura o laseczkach, pisana przez laseczki, wedle nieskomplikowanej recepty: biała, ładna dziewczyna przyjeżdża do dużego miasta i zaczyna polowanie na księcia z bajki, pozostały czas spędzając na plotkach z koleżankami podczas zakupów i lunchów oraz wypłakiwaniu się na ramieniu gejowskiego przyjaciela. Status kultowych osiągnęły ekranizacje miłosnych perypetii Bridget Jones oraz seriale „Przyjaciele”, „Ally McBeal” czy właśnie „Seks w wielkim mieście”. Wszystkie są dowcipne, rozgrywają się w mocno odrealnionej scenerii, ale odbijają realne problemy. Do tego – mimo rozluźnienia obyczajowego, otwartości w sprawach seksu – naszpikowane są starymi prawdami: że przelotny seks bywa przyjemny, ale na dłuższą metę jest frustrujący, bo wszyscy tęsknimy za bliskością, miłością, akceptacją, przyjaźnią.
Pożyć jak w serialu
Interesujące i piękne bohaterki, pikantne historie (zgodnie z zasadą, że sprzeda się wszystko, co ma seks w tytule), brak tematów tabu, soczysty, dowcipny język zmiksowane z wielkomiejską scenerią, ekskluzywnym światem ludzi bogatych i zmienianymi kilkakrotnie podczas odcinka wymyślnymi kreacjami – wszystko to uczyniło z „Seksu w wielkim mieście” serial oglądany przez miliony kobiet na całym świecie. Na ulicach miast pojawiły się kopie Carrie Bradshaw (w Moskwie wychodzi nawet lajfstajlowe pismo poświecone serialowi i jego bohaterkom), naśladujące jej styl ubierania się, w którym jedni podziwiali poczucie humoru i luz w łączeniu elementów z rozmaitych półek, inni przejaw bezguścia w rodzaju „cyrk przyjechał do miasta”. Noszone przez Carrie baleriny od Oscara de la Renty, tutu (spódniczki baletowe), kreacje Prady i Versace, naszyjniki z plakietką z imieniem, medaliony z króliczkiem Playboya, wielkie kwiaty na gorsetach, futra w stylu vintage i szpilki od Manolo Blahnika stały się tak samo modne jak stroje Audrey Hepburn w „Śniadaniu u Tiffany’ego”.
Sarah Jessica Parker, która nie tylko zagrała Carrie, ale też współprodukowała serial, zadbała, żeby znalazła się w nim odpowiednia liczba product placementów. Dzięki temu sprzedaż produktów używanych przez bohaterki (można je zamówić przez stronę internetową serialu) do dziś przynosi spore zyski. Równie dużym powodzeniem cieszą się wycieczki po Nowym Jorku śladem Carrie, Mirandy, Samanthy i Charlotte. Tygodniowo korzysta z tej usługi – jak podaje serwis canoa.ca – średnio około tysiąc osób. Od niedawna można również, za jedyne 15 tys. dol., pożyć przez kilka dni na Manhattanie jak bohaterki serialu. Szofer zawiezie m.in. do najdroższych domów towarowych Saks Inc. i Barneys New York, do butików znanych projektantów, na kolację do Pastis i Balthazar oraz do ekskluzywnego seks shopu.
Świetnie sprzedają się także produkty sygnowane przez same aktorki: poradniki seksualne Kim Cattrall („Satysfakcja. Sztuka kobiecego orgazmu”, „Inteligencja seksualna” – łączny nakład ok. 370 tys. egzemplarzy) i jej poradnik dla nastolatek „Być dziewczyną” oraz stworzona przez Parker pod marką Bitten kolekcja ubrań i dwie marki perfum, z których na jednej, jak na razie, zarobiła ponad 150 mln dol.
Twórcom „Seksu w wielkim mieście” udało się nie tylko stworzyć niezły serial komediowy, ale przede wszystkim namierzyć stale rosnącą grupę społeczną i sprzedać jej konsumpcyjny, choć niepozbawiony refleksji, styl życia.
Miłość plus etykietki
Kinowa wersja to kolejny sposób na sprzedanie tego samego produktu. Stworzona przez tę samą ekipę, ze scenarzystą i reżyserem (zdeklarowanym gejem) Michaelem Patrickiem Kingiem, rozgrywa się cztery lata po emisji ostatniego odcinka serialu i – jak serial – kręci się wokół perypetii uczuciowych bohaterek. Carrie nadal mieszka w swoim apartamencie na Upper East Side, pracuje nad czwartą książką, pisze teksty dla „Vogue’a” i jest zaręczona ze swoją największą miłością Mr. Bigiem, z którym przez sześć sezonów serialu na przemian schodziła się i rozchodziła. Charlotte wciąż pośredniczy w handlu dziełami sztuki, wyszła za mąż za łysego prawnika, który przeprowadził jej rozwód z poprzednim mężem, adoptowała chińską dziewczynkę, mieszka przy Park Avenue i jest szczęśliwa. Prawniczka Miranda przeniosła się na Brooklyn, gdzie zmaga się z urokami macierzyństwa i nudą stałego związku, a specjalistka od PR Samantha wyjechała do Los Angeles, aby tam wspierać rozwój kariery aktorskiej swojego chłopaka.
Serialowe trzydziestoparolatki przekroczyły czterdziestkę i przestały być singielkami. Twórcy pewnie doszli do wniosku, że trudno w lekkiej konwencji opowiadać o seksualnych podbojach, uczuciowych pomyłkach, lunchach czy zakupach czterdziestolatek – to, co 10 lat wcześniej było odkrywcze i zabawne, powtarzane w kółko mogłoby zamienić się w swoje przeciwieństwo. Przede wszystkim jednak zmieniła się Ameryka: uwikłana w beznadziejną wojnę w Iraku, z powrotem konserwatywnych wartości, recesją, wzrostem wartości rodziny.
Co nie oznacza, że film nagle zyskał na powadze – recenzentka „Daily Telegraph” jego fabułę streściła w czterech słowach: „miłość plus markowe etykietki”. O sile marki świadczy weekend otwarcia: tylko w Stanach i Kanadzie film zarobił 55,7 mln dol., wyprzedzając czwartą część przygód Indiany Jonesa, która przyniosła zysk rzędu 46 mln. Film bije rekordy popularności także w Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Jak będzie w Polsce? Film wchodzi na nasze ekrany 20 czerwca, czytaj: w trakcie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, kiedy mężczyźni siedzą przykuci do telewizorów, a kobiety mogą spokojnie wybrać się z przyjaciółkami do kina. Wysoka oglądalność serialu TVN „Magda M.”, o perypetiach miłosnych młodej prawniczki i jej koleżanek, rekordy frekwencyjne bite przez rodzime wersje komedii romantycznych oraz niedawny megasukces „Lejdis” (ponad 2,5 mln widzów), który opiera się na podobnym co „Seks w wielkim mieście” schemacie: niezależne kobiety bez kompleksów rozprawiają o seksie i facetach, udowadniają, że w Polsce jest duży rynek na lekkie, kobiece kino. Będzie więc kolejny hit.