Słów brak
Pożegnanie Marcina Wichy. Słów brak. „Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny”
Marcin Wicha był czujny wobec słów, uważał, żeby nie nadużywać wielkich liter i patosu. Nie możemy teraz napisać, że był wielkim pisarzem, choć przecież był. Powinniśmy znaleźć inne słowo. On by potrafił. To sytuacja jak z jego rysunku sprzed lat: okienko sklepowe i napis „Brak słów, przepraszamy”. Nie mamy na to słów. „Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny. Graficzny odpowiednik skurczu krtani” – pisał o swojej mamie w „Rzeczach, których nie wyrzuciłem”. A teraz potrzebny byłby taki znak oddający skurcz krtani na wiadomość o śmierci Marcina Wichy.
Był uważny nie tylko na słowa, ale na litery, na znaki diakrytyczne (prowadził kiedyś fascynujące zajęcia dla dzieci o ogonku przy „ę”). Opowiadał w POLITYCE o przecinku, niepozornym znaku interpunkcyjnym, w rozmowie o książce „Kierunek zwiedzania”: „Przecinek to jest taki najmniejszy znak typograficzny. Prawie go nie zauważamy. Ale kiedy Malewicz go powiększa, okazuje się niesamowitą formą. U Malewicza można zobaczyć, jak w literach zaczynają budzić się obrazy”. A teraz litery i znaki typograficzne, najmniejsze, na które patrzył z uwagą, te ogonki, zostały bez Wichy.
Dużo było w jego pisaniu pożegnań – przede wszystkim „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (książka, za którą otrzymał Nagrodę NIKE, Paszport POLITYKI i Nagrodę im. Witolda Gombrowicza), która opowiadała nie tylko o żałobie, ale też o barykadach z rzeczy i pozostawionych książek, o pamięci i o słowach, takich jak „Żydzi”, które bywały niewygodne. „Ta książka to jest taka paczka, do której wkładałem te rzeczy, które lubiłem. Takie, które się jeszcze mogą przydać. Więc na przykład język, sposób mówienia moich rodziców, dystans. Te wszystkie przestrogi, żeby się nie nadymać, nie pouczać, nie histeryzować.