Nalewka z malign
Historia Polski według Stanisława Tyma. Im głupsze czasy, tym bardziej potrzebny
„Urodziłem się w Małkini w 1937 roku, w lipcu, właściwie w drugiej połowie, dokładnie 17”. Każdy fan filmu „Rejs” – uchodzącego za polską komedię wszech czasów – pewnie pamięta te „parę słów o sobie” Stanisława Tyma, debiutującego wtedy w filmowej roli kaowca (dzisiaj powiedzielibyśmy animatora kultury) na wlokącym się po Wiśle statku „F. Dzierżyński”. Dokładnie 17, ale grudnia 2024 r., na cmentarzu Powązkowskim tłumy warszawiaków i przyjezdnych żegnały Stanisława Tyma, już za życia postać legendarną, niepodrabialnego aktora i autora, scenarzystę, reżysera, rysownika, satyryka, komediopisarza. Pisaliśmy, że wszedł do polskiej kultury jako rejsowy pasażer na gapę, aby już przez następne kilkadziesiąt lat pozostać w roli „pierwszego kaowca kraju”.
Książka „Tym bardziej. 100 najlepszych felietonów z POLITYKI” dostępna na sklep.polityka.pl
Był też (jak w pożegnalnym wpisie nazwał Stanisława Tyma premier Tusk) „pierwszym prezesem RP”, co odnosiło się do – naprawdę kultowej – roli Tyma jako Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu Tęcza w filmie „Miś” Stanisława Barei. To z tego filmu pochodzi kilkadziesiąt cytatów, powiedzeń, które na stałe weszły do języka polskiego. Ten „miś na skalę naszych możliwości”, choć „oczko mu się odlepiło, temu misiu”; słynne „Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu”; „Właśnie do ciebie dzwonię, żeby ci powiedzieć, że nie mogę rozmawiać”; „Przyszedłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić”; „Czy konie mnie słyszą?!” itd. Choć deklarował się jako człowiek „głęboko niewierzący”, miał jakiś Boży dar do grepsów, językowych paradoksów, odlotowych skojarzeń, metafor. Dziś byłby pewnie topowym stand-uperem, twórcą wiralowych memów. Zresztą jego specyficzne rysunki (których mały wybór znajduje się także w tej książce) to właściwie ręcznie robione przez pół wieku pramemy.
Kim Stanisław Tym był
Trudno powiedzieć, kim Stanisław Tym był przede wszystkim. W „Polityce” był felietonistą, jednym z najlepszych w długiej historii naszej gazety, przy całej odrębności stylu, kimś klasy Passenta czy Pilcha. Prześmiewczy, ironiczny, złośliwy, fantastyczny językowo. Felietony prasowe zaczął pisać z przypadku, namówiony przez Gustawa Gottesmana, redaktora nowo powstałego w 1972 r. tygodnika „Literatura”. To było w mazurskich Krzyżach, dokąd zjeżdżali się na połowy i popijawy koledzy ze Studenckiego Teatru Satyry oraz prominenci inteligencji warszawskiej. Do STS, w którym „spędził kilkanaście wspaniałych lat”, Tym trafił jako relegowany za brak postępów w nauce student szkoły teatralnej, wcześniej – także epizodyczny – student chemii na Politechnice i szatniarz w studenckim klubie Stodoła. Wspominał te własne satyryczno-tekściarskie początki w wydanym w 2014 r. przez „Politykę” książkowym zbiorze swoich felietonów. Książka nosiła tytuł „Pies czyli Kot”, co Autor deszyfrował jako „Parę Interesujących Ewentualnie Spraw, czyli Komentarz Obywatela Tyma”. To była autorska selekcja felietonów i rysunków zamieszczanych przez Tyma kolejno – i z dłuższymi przerwami pomiędzy – w „Literaturze” (1972–75), „Tygodniku Kulturalnym” (1986–89), we „Wprost” (1991–98), w „Rzeczpospolitej” (2002–05) i wreszcie w „Polityce” od 2007 r.
Do „Polityki” – pisałem wtedy w krótkim wstępie do książki – przyszedł „jako uchodźca w czasach IV Rzeczypospolitej”, wypchnięty z łamów „Rzeczpospolitej” przez nowe „patriotyczne i propolskie” kierownictwo gazety. Został z nami już do końca życia. Przez 17 lat opublikował na naszych łamach kilkaset felietonów (600–700?). W ostatnich trzech–czterech latach pisywał już mniej regularnie, nie tylko z powodu jakichś okresowych pobytów w szpitalu, lecz przede wszystkim – jak sam tłumaczył – kłopotów ze wzrokiem. Jako „człowiek niekomputerowy” nie używał klawiatury, pisał na ogół ręcznie, bardzo dużymi literami, a z czasem już głównie dyktował teksty swojej życiowej partnerce, opiekunce, przyjaciółce i miłości – Ani Nastulance. Zaraz po pogrzebie Staszka wspólnie zdecydowaliśmy, że wydamy – najszybciej jak to możliwe – wybór Jego felietonów opublikowanych już po ukazaniu się „Psa czyli Kota”. To właśnie ta książka, opatrzona podtytułem „100 najlepszych felietonów z »Polityki«”, obejmująca ostatnie 10 lat felietonistyki i życia Stanisława Tyma.
Ten drugi tom bardzo różni się od pierwszego, tak jak różnią się czasy, w których teksty powstawały. Felietony Tyma z reguły były bardzo politycznie wrażliwe. „Pies” (lata 2007–14) ledwo zahaczył o czwartą RP, czyli pierwsze rządy PiS, w których Tym już wtedy dostrzegał jakąś kuriozalną próbę rekonstrukcji PRL. Po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego pisał, że „szkoda tych dwóch lat” z nadzieją, może nawet przekonaniem, że to był tylko krótki nerwowy chichot historii. Pisał więc przez następne lata o tradycyjnych polskich absurdach i zadęciach: o dziwacznych pracach naukowych, wpadkach służb specjalnych, o kolejowych podróżach przez Polskę, o głupotach wygadywanych przez polityków i księży, żartował z Tuska (jako jego wyimaginowany kabinowy tłumacz na kaszubski), ale też pisał o narodzinach złowrogiego kłamstwa smoleńskiego. Jego ostatni felieton z tamtego zbioru jest oniryczną wizją sylwestrowej nocy 2013/14, gdzie pojawia się wielki kocioł z patriotyczno-narodową zupą, husaria, patrioci skandujący „precz z kondominium niemiecko-rosyjskim!” i „Konzentrationslager Europa”, a „nad tłumem szybuje wykonany z czekolady orzeł biały z gałązką oliwną w dziobie”. Jakby przeczucie nadchodzącej klęski wyborczej Bronisława Komorowskiego i powrotu władzy prawicy.
Odtrutka na nalewkę z malign
Ciąg dalszy historii Polski według Tyma jest w tomie „Tym bardziej”. Wybraliśmy subiektywnie tylko 100 tekstów, mniej więcej po 10 na każdy rok między 2014 a 2024. Większość przypada na obie kadencje rządów PiS. Tym, który w polskiej popkulturze – od „Rejsu” przez filmy Barei – wykreował postać tępego, ale cwanego peerelowskiego aparatczyka, znów miał dookoła towarzyszy Ochódzkich i rozmaitych, spragnionych kariery i pieniędzy, „trenerów trzeciej klasy”. Znów był pierwszy sekretarz partii i wszechobecna propaganda, która codziennie serwowała ludowi „nalewkę z malign”. Pisze Tym, jak nowa władza „wynosi demokrację do piwnicy. Niech tam poleży i skruszeje”. Znowu czuje nadlatujący z Jasnej Góry „lekki zapach zjełczałego kadzidła, wieszczącego wiosnę średniowiecza”. Obserwuje z podziwem, jak premier Morawiecki „kłamał godzinę albo dłużej i ani razu się nie pomylił”. Odnotowuje, co mówi „Pajac (przepraszam za literówkę) Prezydencki”.
Felietony, w miarę upływu lat, a zwłaszcza po kolejnych zwycięskich wyborach Kaczyńskiego i Dudy, były wciąż śmieszne, ale coraz bardziej gorzkie. W 2019 r. Tym pisze, że słynna fraza szatniarza z „Misia”: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi” właściwie proroczo zapowiedziała „cały program PiS”. I pisze do zmarłego przyjaciela Staszka Barei, współautora komedii z PRL: „Staszku! Gdziekolwiek jesteś – trzeba się napić. Chyba rozumiesz, że wolałbym u mnie”. Ale jeszcze w czerwcu 2016 r. w jakimś ostrym felietonie politycznym składa deklarację: „Muszę doczekać ich końca!”. I to się akurat Tymowi udało. Jego ostatnie felietony z końca 2023 r., a więc rok przed śmiercią, to i okrzyk powyborczego triumfu („Hip, hip, hurra!”, napisane 17 października), ale i przestrogi przed prezesem partii „obłudnie zwanej Prawem i Sprawiedliwością, który znów krąży po kraju niczym wrogi dron”.
Felietony Tyma to w gruncie rzeczy rozpisana na setki odcinków ta sama opowieść o Polsce i Polakach, pisana z miłości i ze złości. Studium narodowych kompleksów, mitów, urojeń, narodowej mieszanki patosu z bigosem, cwaniactwa z próżnością, wiecznej szlachetczyzny i wiecznego PRL. Staszka już nie ma, zostały nam jego mądre stańczykowskie teksty. Żyjemy w coraz głupszych czasach, tym bardziej potrzebny jest Tym. Jako odtrutka na zabójczą „nalewkę z malign”.
Powyższy tekst jest wstępem do książki „Tym bardziej” z felietonami Stanisława Tyma, którą dołączamy do części nakładu tygodnika „Polityka”. Można ją też zamówić w naszym sklepie internetowym.