Kultura

Zmarł Marcin Wicha, pisarz i grafik. Słów brak. „Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny”

Marcin Wicha (1972–2025) Marcin Wicha (1972–2025) Leszek Zych / Polityka
Marcin Wicha uczulał na słowa i na to, żeby nie nadużywać wielkich liter i patosu. Nie możemy teraz napisać, że był wielkim pisarzem, a przecież był. Powinniśmy znaleźć inne słowo. On by potrafił.

24 stycznia zmarł Marcin Wicha, pisarz i grafik, laureat Paszportu POLITYKI, literackiej Nagrody Nike i Nagrody im. Gombrowicza. Miał 53 lata.

„Słów brak. Przepraszamy” – taki napis w okienku sklepowym – to był jeden z rysunków Marcina Wichy. „Brak mi słów” – tak zaczyna się też jeden z tekstów w jego książce „Nic drobniej nie będzie”. A teraz to mnie brak słów. „Powinien istnieć specjalny znak interpunkcyjny. Graficzny odpowiednik skurczu krtani” – pisał o swojej mamie w „Rzeczach, których nie wyrzuciłem”. A ja teraz chciałabym mieć taki znak oddający skurcz krtani na wiadomość o śmierci Marcina Wichy. On nas uczulał na słowa i na to, żeby nie nadużywać wielkich liter i patosu. Nie możemy teraz napisać, że był wielkim pisarzem, a przecież był. Tylko powinniśmy znaleźć inne słowo. On by potrafił.

Marcin Wicha. Kwestia przecinka

Marcin Wicha był uważny na słowa, na litery, na znaki diakrytyczne (prowadził kiedyś fascynujące zajęcia o ogonku przy „ę” dla dzieci). Opowiadał mi o przecinku, niepozornym znaku graficznym, w rozmowie o Malewiczu i książce „Kierunek zwiedzania”: „Przecinek to jest taki najmniejszy znak graficzny, którego nie zauważa się w zdaniu, chyba że jest się redaktorem i się je dostawia. Ten jeden z najmniejszych znaków, które drukarz zostawia na papierze, jak go powiększyć, to okazuje się niesłychaną formą, która przybiera różne kształty zależnie od tego, kto go narysował”. A teraz litery i znaki graficzne i diakrytyczne, najmniejsze, na które patrzył z uwagą, te ogonki zostały bez Wichy.

Dużo było w jego pisaniu pożegnań – przede wszystkim „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, książka nie tylko o żałobie, ale też o barykadach rzeczy i pozostawionych książek, o pamięci i o słowach, takich jak Żydzi, które bywały niewygodne. „Ta książka to jest taka paczka, do której wkładałem te rzeczy, które lubiłem. Takie, które się jeszcze mogą przydać. Więc na przykład język, sposób mówienia moich rodziców, dystans. Te wszystkie przestrogi, żeby się nie nadymać, nie pouczać, nie histeryzować. Myślę, że to było charakterystyczne dla ich pokolenia. Brakuje mi tego tonu” – mówił w rozmowie. Brakuje mi teraz tonu głosu Marcina Wichy, jego sposobu mówienia, oszczędnego, podszytego wewnętrznym uśmiechem. Namysłu, lakoniczności i trafności.

Rzecz o lakoniczności

„W literaturze lakoniczność nie musi być zaletą, ale ja jestem grafikiem” – tłumaczył. W projektowaniu najlepiej być oszczędnym. „Na Akademię w końcu mnie nie przyjęli, ale przynajmniej coś mi zostało jako ostrzeżenie na przyszłość. Żeby nie stać się gadułą”. Według niego najciekawsze rzeczy działy się między projektowaniem, typografią a pisaniem. To była jego ulubiona przestrzeń przenikania – stąd rozdział o historii wydawania książek w PRL w „Rzeczach”. A okładki jego książek? Popatrzmy na nie, każda jest osobną opowieścią, w której wszystkie elementy są znaczące.

Lakoniczność Wichy miała czasem podszewkę ostrego humoru i ironii. „Bardzo rzadko coś pisałem z założeniem, że musi być śmieszne czy żartobliwe. Myślę, że humor powinien być raczej skutkiem ubocznym. Jeśli coś jest lakoniczne i trafne, to spora szansa, że będzie także zabawne”.

Wicha pisał o najpoważniejszych sprawach: o Polsce, o śmierci, ostatnich razach, o których nie wiemy, że są ostatnie, o czasie, z którym wygrywa tylko stuletni żółw. A pisał o tym wszystkim tak, że mogliśmy się śmiać, jak z tego opisu naszego bytowania wziętego z komentarza sportowego: „dużo wrzutek, mało klepki”. A czasem po prostu patrzyliśmy z podziwem, jak niesamowicie zakręcił zdaniem.

Kto pocieszy Maciupka

Od kiedy dowiedziałam się o jego śmierci, czytam zachłannie „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” i „Nic drobniej nie będzie”. Szukam słów. Znajduję opowieść o tym, jak biegał jako dziecko do księgarni i pytał o książkę „Kto pocieszy Maciupka”. Nigdy jej nie było. Aż w końcu któregoś dnia ekspedientka powiedziała, że była wczoraj. „Wczoraj była niedziela – przypomniała matka i weszła do księgarni. Nastąpił jeden z tych momentów – czasem tak bywa – gdy wszystkie przeszkody ustępują jak drzwi z fotokomórką. Pstryk. Sprzedawczyni dyskretnie podaje siatkę. Matka płaci. Wychodzimy szczęśliwi”. Było pocieszenie dla Maciupka. Mamy tyle słów i całe bogactwo małych liter od Wichy. I różne zaklęcia:

„Nic się martw.
No już. No już. No już.
Już się nie złość. Już się nie martw. Już się nie bój.
Już. Już”.

***

Publikowane w „Polityce” niezwykłe felietony Marcina Wichy do przeczytania tutaj.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Orlen: protokół zniszczenia. Rachunek za Obajtka, z szaf zaczęły wypadać kolejne trupy

Przez osiem lat, nie zważając na gigantyczne koszty, PiS tworzył wielkie inwestycje, które miały budować naszą dumę narodową. Teraz nie wiadomo, co z nimi zrobić. Orlenowskie Olefiny III to takie drugie CPK. Miały być największą inwestycją petrochemiczną w Europie, a okazały się workiem bez dna.

Adam Grzeszak
22.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną