Kultura

„Wicked”. Matczak odkrywa musicale, czyli stara śpiewka symetrysty

Matczak odkrywa musicale, czyli stara śpiewka symetrysty

O „Wicked” w TV Republika O „Wicked” w TV Republika
Tata Maty ze zdziwieniem odkrył, że musical może być polityczny, przy okazji dopatrując się w „Wicked” prostackiej, lewicowej propagandy. Jego krytyka, w przeciwieństwie do filmowych piosenek, brzmi jednak po prostu fałszywie.

W jednym ze swoich felietonów – regularnie publikowanych na łamach „Gazety Wyborczej” – Marcin Matczak apelował, by „wyjść ze stęchłej studni własnych myśli i słów” oraz postarać się „o dostęp do świeżego powietrza odmienności”. Zalecał wówczas wyborcom partii demokratycznych czytanie „Do Rzeczy” i oglądanie TV Republiki (z zasadnością tego postulatu polemizował zresztą w „Polityce” Marek Ostrowski). Gdy jednak samemu wyszedł ze „stęchłej studni”, w odetchnięciu „świeżym powietrzem odmienności” przeszkodziło mu ideologiczne zaczadzenie.

Poważne „Terminator” i „Matrix”

Mam wątpliwości, czy aby nie był to pierwszy kontakt Matczaka z musicalami. Felietonista ewidentnie nie czuje się bowiem z tą konwencją komfortowo, swój tekst zaczyna zresztą od tłumaczenia, że wybrał się „na coś lekkiego” z siostrzenicami. Padło na „Wicked”, a więc, relacjonuje: „film o dwóch młodych czarownicach, z których jedna jest cała zielona, a drugą gra Ariana Grande”. Nazwisko drugiej z aktorek Cynthii Erivo może nie być profesorowi znane, gdyż ta – laureatka Grammy i Tony – ponad występy w filmach przedkładała dotychczas role na West Endzie i Broadwayu. A jeśli już flirtowała z Hollywood, to w popularnych blockbusterach, lecz w wysmakowanych produkcji o niewolnictwie w USA („Kolor Purpury”, „Harriet”).

Szczęśliwie Matczak wcale się na seansie nie wynudził, czujne profesorskie oko wypatrzyło bowiem w przeboju Jona M. Chu odniesienia polityczne! „To dość ryzykowne uznać cukierkowy film o czarach za metaforę naszego życia publicznego” – kryguje się Matczak, bo „kiedyś przecież metafory były poważniejsze”, jako przykład wskazując „Matrixa” i „Terminatora”. „Poważniejsze”, ponieważ paleta kolorów jest w nich stonowana? Bo zamiast śpiewać, nagi Arnold Schwarzenegger naparza się z barowymi zakapiorami, a Keanu Reeves nie tańczy, lecz uczy się kung-fu w cyfrowo wygenerowanym dojo? Tego recenzent nie wyjaśnia.

Samo umieszczenie w „niepoważnym” przecież musicalu odniesień do sytuacji politycznej nie jest bynajmniej działaniem wywrotowym, wszak już klasycy gatunku parali się publicystyką. Przecież „The Cradle Will Rock” (1937 r.) Marca Blitzsteina to śpiewana krytyka kapitalizmu i upomnienie się o ofiary Wielkiego Kryzysu (premierę spektaklu próbowała zresztą zablokować jedna z rządowych agencji!). „Oklahoma” (1943) Richarda Rodgersa promowała pogodny, amerykański nacjonalizm, a „South Pacific” (1949) od duetu Hammerstein & Logan stanowił głos sprzeciwu przeciwko systemowemu rasizmowi. Z kolei scenariusz „Skrzypka na dachu” (1964) osnuto wokół walki o zachowanie tożsamości u progu społecznych przemian początków XX w.

Polityczność musicali nie jest bynajmniej wyjątkiem, lecz regułą. Trzeba złej woli, by dostrzec w „Kabarecie” (1966) wyłącznie pióra, satyny, koronki i cekiny, a zlekceważyć przestrogę przed odradzającym się faszyzmem. „Hair” (1976) był nie tylko apoteozą hippisowskiej estetyki, ale – może przede wszystkim – muzycznym rozliczeniem z amerykańską interwencją w Wietnamie. „Evita” (ten sam rok), której bohaterką jest żona prezydenta Argentyny, stanowiła napomnienie przed populizmem, w „Jesus Christ Superstar” (1970) da się dostrzec niegłupią refleksję nad władzą religijną, a „Rent” (1996) był jedną z pierwszych artystycznych prób zmierzenia się z tematyką epidemii AIDS. Piosenka „Do you hear the People Sing?” z „Les Miserables” (1980) stała się natomiast hymnem protestów na całym świecie, śpiewano ją i na manifestacjach studenckich w Hongkongu, i na Majdanie, i podczas Arabskiej Wiosny.

Nawet „Metra” (1991) Janusza Józefowicza, nazywanego czasem „pierwszym polskim musicalem”, nie da się rozpatrywać w oderwaniu od kontekstu politycznego. Był to wszak wyraz fascynacji światem Zachodu, próba adaptacji tamtejszych metod produkcji, wreszcie: symboliczne wyjście rodzimego teatru muzycznego z socrealnej bańki.

Czytaj także: „1989”, mit Solidarności w wersji rap. Niezwykły eksperyment w teatrze

Adaptacja adaptacji spin-offa

Matczak nazywa „Wicked” wariacją na temat „Czarnoksiężnika z krainy Oz” (1900) L. Franka Bauma, ale to projekt o skomplikowanej proweniencji. Po śmierci pisarza jego książka zyskała drugie życie za sprawą filmowego musicalu z Judy Garland w roli głównej (1939), powszechnie uznawanego za arcydzieło amerykańskiej kinematografii. Arcydzieło, dodajmy, problematyczne, bo historia jego powstawania naznaczona jest przemocą seksualną, alkoholem i narkotykami.

Gdy prawa do „Czarnoksiężnika…” znalazły się w domenie publicznej, sięgnął po nie londyńczyk Gregory Maguire, wielki fan obu wersji klasycznej opowieści. Pisarz był wówczas znany wyłącznie z książek dla dzieci i młodzieży, ale „Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” (1995) to powieść zdecydowanie dla dorosłych – umiejscowiony w krainie fantasy traktat o dyktaturze, w którym aż gęsto od rozważań o naturze zła.

W reinterpretacji Maguire’a Zła Czarownica jawi się jako konstrukt propagandy Czarnoksiężnika, który potrzebuje wewnętrznego wroga do utrzymania kontroli nad Oz. Elfaba, od maleńkości dyskryminowana ze względu na zielony kolor skóry, nadaje się do tej roli jak ulał. Na początku książki wyrzeka się jej ojciec, następnie trafia na Uniwersytet Sziz, gdzie staje się ofiarą szykan. Również jej współlokatorka, rozmiłowana w różach i przywilejach Glinda początkowo zajmuje się głównie uprzykrzaniem bohaterce życia. Doświadczenie rasizmu sprawia, że Elfaba angażuje się w walkę o prawa mówiących zwierząt, gdy zaś odkrywa, że Czarnoksiężnik to w istocie wykorzystujący uprzedzenia do politycznej walki szarlatan – nie waha się wystąpić przeciwko niemu.

Czytaj także: Musical „Hamilton”, czyli hip-hopowo o historii USA

Maguire wracał do Oz jeszcze trzykrotnie, dalsze losy krainy śledziliśmy oczyma syna Złej Czarownicy („Son of a Witch”), jej wnuczki („Out of Oz”), ewentualnie Tchórzliwego Lwa („A Lion Among Men”). Żadna z kolejnych powieści nie powtórzyła jednak sukcesu pierwowzoru, który w międzyczasie trafił do zupełnie nowego grona odbiorców za sprawą Stephena Schwartza, kompozytora i tekściarza, mającego w portfolio teksty piosenek do „Pocahontas” czy muzykę do „Godspell”. Schwartz wykarczował z literackiego pierwowzoru sporo mroku, powściągnął homoerotyczne napięcie między Elphabą a Glindą, a także wyciął odniesienia do religii i kilka najbrutalniejszych scen. Dodał natomiast sporo nośnych piosenek i scenicznej lekkości.

„Wicked” zadebiutowało na Broadwayu w 2003 r., gdzie grane jest nieprzerwanie od dnia premiery, spektakl zarobił w tym czasie ponad 1,6 mld dol., stając się drugim (po „Królu lwie”) najbardziej dochodowym musicalem w historii. W samym Nowym Jorku wystawiono go ponad 8 tys. razy, a przecież raptem trzy lata po amerykańskiej premierze dzieło pojawiło się także na deskach londyńskiego West Endu (gdzie również nie schodzi z afisza). Na początku kwietnia zmierzy się z nim natomiast zespół warszawskiego Teatru Roma.

Filmowa adaptacja nie zawiodła, przychody z biletów przekroczyły 700 mln dol., nakrywając czapką m.in. konserwatywnego „Gladiatora 2”. Już teraz obraz ma na koncie Złotego Globa, a „Variety” umieszcza go na liście oscarowych pewniaków. Jego ciepłe przyjęcie sprawiło, że coraz śmielej plotkuje się o zaangażowaniu Erivo do Marvel Cinematic Universe (w filmie o „X-Menach” miałaby zagrać władającą pogodą mutantkę Storm).

Matczak miał więc wiele okazji, by się z tą opowieścią zapoznać, a że z nich nie skorzystał – widać choćby wtedy, gdy pisze o Uniwersytecie Sziz jako „kolejnej wersji Hogwartu” (w rzeczywistości książka Maguire’a ukazała się na dwa lata przed „Harrym Potterem”). Albo wtedy, gdy cytuje piosenkę, która w filmie w ogóle się nie pojawia („No Good Deed” usłyszymy w jego drugiej części, której premierę zaplanowano na początek listopada). To jednak i tak najmniejsze z problemów „recenzji” prawnika symetrysty.

Czarnoksiężnik z Trump Tower

„Według różnych opinii rozsianych po mediach jest to dzieło [będące – dop. red.] jednocześnie traktatem o upadku demokracji, manifestem obrońców zwierząt, metaforą rosnącego w siłę populizmu, a nawet alegorią Holocaustu” – słusznie zauważa Matczak, by następnie sięgnąć do kilku popularnych interpretacji. W Czarnoksiężniku, przypomina, dopatrywano się i Wiliama McKinleya (prezydenta USA w latach 1897–1901), i George’a W. Busha (który zasiadał w Białym Domu od 2001 do 2009 r.). Następnie forsuje jednak paralele z bieżącą sytuacją polityczną, które trudno traktować poważnie.

Odczytywanie w sztuce nowych kontekstów nie jest oczywiście nieuprawnione. Weźmy „Hadestown”, musicalową adaptację mitu o Orfeuszu i Eurydyce, którego pierwszą wersję Anaïs Mitchell napisała w 2006 r. Spektakl trafił na Broadway dopiero w 2019 r., a wielu krytyków dostrzegło wówczas w wyśpiewywanej przez Hadesa piosence „Why we build the Wall” nawiązanie do trumpowskiego muru na granicy z Meksykiem. Cóż, sekretem dobrego musicalu jest jego otwartość interpretacyjna.

Zupełnie jednak nie rozumiem, dlaczego – zdaniem Matczaka – grany przez Jeffa Goldbluma Czarnoksiężnik „ewidentnie przypomina Donalda Trumpa”. Jak argumentuje (?) prawnik: „Wystarczy go posłuchać: »Najlepszym sposobem na zjednoczenie ludzi… jest dać im naprawdę dobrego wroga«. Albo: »Tam, skąd pochodzę, wierzymy w różne rzeczy, które nie są prawdziwe. Nazywamy to – historią«”.

Pisząc tę postać, ani Baum, ani Maguire nie przewidzieli brutalizacji polityki, w wyniku której Trump i inni liderzy alt-prawicy nie muszą dziś udawać dobrotliwych ojców narodu. I w książce, i w filmie Czarnoksiężnik to polityk starego typu, czarujący wodzirej, pochlebca manipulator. Trump zamiast snuć mętne rozważania nad naturą władzy i polityką historyczną, oskarżyłby mniejszości o jedzenie psów, a przeciwników politycznych wyzwał od „upośledzonych umysłowo debili”.

Stara śpiewka Matczaka

Matczak zarzuca „Wicked” toporność, bo Czarnoksiężnik obwinia gadające zwierzęta za suszę i kryzys gospodarczy, próbuje wyrugować je z uniwersytetów oraz (dosłownie!) pozbawić głosu. Oczywiście musicale nie słyną z subtelności, acz to akurat wątek, który w obrazie ledwie wybrzmiewa, trudno zarzucić filmowcom ostentację.

„Może jednak na starość robię się cyniczny” – pisze felietonista „Wyborczej”. „Może dzisiaj trzeba jednak ludziom łopatologicznie kłaść do głowy swój przekaz, bo niuanse i subtelności przegrywają z prostactwem propagandy” – pisze. „Skoro (...) prawicowi czarnoksiężnicy prześcigają się w upraszczaniu rzeczywistości, muszą tak robić i ci lewicowi. Zostawisz coś interpretacji – stracisz czytelnika, widza i członka elektoratu. Więc budujesz metafory proste, ale skuteczne”.

Tyle że „Wicked” wcale nie jest interpretacyjnie jednoznaczne, wszak – o czym Matczak sam pisze kilka akapitów wcześniej! – krytycy porównywali Czarnoksiężnika do przynajmniej kilkorga amerykańskich prezydentów. Indagowany przez dziennikarzy Maguire ucieka od wskazania konkretnych inspiracji, konsekwentnie powtarzając w wywiadach, że jego książka to „po prostu” opowieść o nierównościach społecznych, manipulowaniu opinią publiczną i kreowaniu wewnętrznych wrogów. Dzięki takiemu podejściu w dyskryminowanej Efebie mogą przejrzeć się i gej z małej miejscowości, i walcząca o prawa kobiet feministka, i Polak, który wyjechał na obczyznę za chlebem.

Sekretem długowieczności „Wicked” jest fakt, że z łatwością wznosi się ono poza bieżące, polityczne konteksty. Matczak zdaje się jednak jego uniwersalnej wymowy nie dostrzegać, zaszyte w tekście alegorie uznaje za głupotę, samą formułę musicalu uznaje zaś za poślednią względem zarówno popkultury, jak również sztuki wysokiej. Zupełnie też zapomina, że prostota nie jest synonimem prostactwa.

W konkluzji swoich dociekań profesor jak zwykle zrównuje lewicę z prawicą, porównując propagandę Czarnoksiężnika do TV Republika i hejtu na Jurka Owsiaka. Sam zaś, jak przystało na oświeconego w swym umiarkowaniu eksperta, stoi pośrodku, apelując o wzajemne zrozumienie. To w jego wykonaniu bynajmniej nie nowość, ale, niestety, stara śpiewka.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Barwicha pod Moskwą. Jak się żyje na osiedlu byłych dyktatorów? „Polityka” dotarła do osoby z otoczenia Janukowycza

Zbiegły z Syrii Baszar Asad prawdopodobnie zamieszka teraz w podmoskiewskiej Barwisze, czyli na politycznym cmentarzysku rosyjskiej polityki imperialnej.

Paweł Reszka, Evgenia Tamarchenko
08.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną