Donald Trump nazywa ich „ambasadorami”, którzy mają odnowić kontakty z Hollywood, oczywiście w zgodzie z polityką nowej administracji. W rozmowie z portalem „Entertaiment Weekly” Mel Gibson wyraził zdumienie. O sprawie dowiedział się z mediów społecznościowych. „Niemniej odpowiadam na wezwanie... Moim obowiązkiem jako obywatela jest udzielić wszelkiej pomocy i wiedzy. Czy istnieje szansa, że stanowisko obejmuje rezydencję ambasadora?” – zapytał aktor, nawiązując do faktu, że w pustoszących Kalifornię pożarach spłonęła jego willa.
Trzech starszych panów
Całą trójkę łączy to, że są starszymi białymi mężczyznami, a do tego wyrażali otwarcie poparcie dla Trumpa, i to w bardzo afektywny sposób. Kiedy Taylor Swift zachęcała do głosowania na Kamalę Harris, robiła to rzeczowo, wymieniając zalety kandydatki i edukując swoje fanki: „Przeprowadziłam swoje badania i dokonałam wyboru. Twoje badania należą do ciebie, to twoja decyzja. Szczególny apel do nowych wyborców: pamiętajcie, że aby zagłosować, trzeba się zarejestrować!”. Tymczasem Gibson salutował na widok Trumpa podczas eventu UFC w 2021 r., Stallone w listopadzie 2024 nazwał go „drugim Jerzym Waszyngtonem”, zaś w 2019 Voight określił Trumpa „największym prezydentem od czasów Lincolna”.
Urodzony w 1938 r. Voight („Nocny kowboj”, „Uciekający pociąg”) w młodości był liberałem, popierał Kennedy’ego i protestował przeciwko wojnie w Wietnamie. W 2008 przejrzał na oczy i ówczesną aktywność polityczną zrzucił na karb zaczadzenia „propagandą marksistowską”. Teraz miał innego wroga – Baracka Obamę, którego oskarżał o pranie mózgów i próbę wprowadzenia socjalizmu w USA. Prezydentura Trumpa była odpowiedzią Boga na modlitwy, a zwycięstwo Bidena – wygraną Szatana.
Mel Gibson (urodzony w 1956 r.), aktor („Mad Max”) i reżyser („Pasja”), przez wiele lat na początku XXI w. był w Hollywood na cenzurowanym, na co zapracował sobie rasistowskim, antysemickim i homofobicznym, przemocowym zachowaniem. Udało mu się powrócić (wstawiał się za nim np. inny syn marnotrawny kina, Robert Downey Jr.); w 2016 jego film „Przełęcz ocalonych” zdobył nawet sześć nominacji do Oscara.
Przypadek Sylvestra Stallone’a
Najbardziej złożonym przypadkiem jest Sylvester Stallone. Karierę zaczynał jako „bohater klasy pracującej”, grając boksera Rocky’ego do własnego scenariusza czy Rambo, wyrzuconego na margines społeczny weterana wojny w Wietnamie. Z sukcesem przyszła przemiana, najbardziej symbolizowana przez postać Rambo – z nadejściem ery Ronalda Reagana zmienił się w komandosa, jednoosobową armię walczącą na ekranie z wrogami Ameryki i skutecznie kolonizującego światową wyobraźnię. W prawdziwym życiu zdarzało mu się popierać republikańskich polityków, ale wbrew ekranowemu wizerunkowi popierał regulację dostępu do broni palnej. Dlaczego poparł Trumpa, dlaczego widzi w nim „postać z mitów”?
Może dlatego, że podobnie jak Ronald Reagan nigdy nie przestał żyć kinem. Warto zwrócić uwagę na świeżą rolę Stallone’a w serialu „Król Tulsy” (SkyShowtime). Oto nowojorski mafiozo po wyjściu z wieloletniego więzienia zostaje odstawiony na boczny tor przez niewdzięczną rodzinę i zesłany do tytułowej Tulsy.
Stallone jest stary, ale przedziwnie rześki i męski; wpada w oko kobietom, uwodzi też mężczyzn zafascynowanych drogą pięści. Zbiera ekipę, która jest doskonałą reprezentacją współczesnej memetycznej Ameryki – równie dobrze dogaduje się z czarnym chłopakiem marzącym o zamożnym życiu i z wyjętą z teledysku country właścicielką stadniny. Do współpracy wciąga zarówno alternatywkę i nerda prowadzącego sklep z legalną marihuaną, jak i wodza pobliskiego plemienia rdzennych Amerykanów. I jest diabelnie skuteczny. Czy nie przypomina to fantazji o Trumpie, który zaprowadzi porządek?
Czytaj też: Męskość i wielkie zagubienie. Rambo odchodzi
Hollywood płonie
Tymczasem Hollywood ma problemy, i to nie tylko przez pożary. Strajki, postpandemiczny upadek kin, spadające przychody; niekiedy studia wolą spisać gotowy film na straty, niż wypuścić go do dystrybucji (taki los spotkał np. „Batgirl” z Warner Bros.). Zaczęło się szukanie winnego – skrajnie prawicowy komentariat wskazywał oczywiście na progresywne wartości (np. obsadzanie kobiet w głównych rolach). W podobny sposób zresztą oligarcha Elon Musk próbował zrzucić winę za kalifornijskie pożary na zatrudnione w straży pożarnej osoby LGBT, a branża IT, składając hołd lenny Trumpowi, zapowiedziała zmianę kursu, zakończenie wspierania różnorodności w miejscu pracy czy sponsorowania wydarzeń LGBT.
Trump o kondycję Hollywood martwi się od dawna. Gdy Oscara zdobył „Parasite”w reżyserii Bong Joon-hoo, zaniepokoił się koreańskim soft power. „Wygrał film z Korei Południowej, o co do cholery chodzi? Mało nam problemów z ich handlem, jeszcze daliśmy im nagrodę za najlepszy film roku?”.
Trzech generałów na wojnie kulturowej ma to zmienić. „Będą moimi specjalnymi wysłannikami, aby przywrócić Hollywood, które w czasie ostatnich czterech lat straciło biznesowo na rzecz zagranicznych krajów, DO CHWAŁY – WIĘKSZE, LEPSZE I SILNIEJSZE NIŻ KIEDYKOLWIEK! Ci trzej utalentowani ludzie będą moimi oczami i uszami, a ja zrealizuję ich sugestie” – napisał Trump na TruthSocial, zapowiadając nowy złoty wiek Hollywood. Cóż, w końcu kino to najważniejsza ze sztuk.