13 stycznia 2025 r. wyjątkowo pechowa redakcja „Nowej Fantastyki” wrzuciła na Facebooka wpis reklamujący ciekawy wywiad z aktualnego numeru – o „Rękopisie znalezionym w Saragossie” opowiada w nim brytyjski pisarz fantasy Neil Gaiman. Twórca popularny od dekad; na platformach streamingowych niedawno można było oglądać adaptacje jego „Sandmana” czy „Dobrego Omenu” (napisanego wspólnie z nieżyjącym już Terrym Pratchettem, mistrzem fantastycznej satyry), a kiedyś w kinach – animowaną „Koralinę”. Gaiman był ulubieńcem fandomu, nie tylko jako pisarz, ale i istota ludzka. Otwarty na kontakt z fanami i fankami, serdeczny, deklarujący progresywne poglądy, a jednocześnie emanujący energią gwiazdy rocka. Wszystko, co potrzeba, żeby zostać postacią kultową.
13 stycznia 2025 r. w serwisie Vulture.com (a na papierze w „New York Magazine”) opublikowany został także tekst „There Is No Safe Word How the best-selling fantasy author Neil Gaiman hid the darkest parts of himself for decades” („Safe word nie istnieje: Jak bestsellerowy autor fantasy Neil Gaiman ukrywał swoje najmroczniejsze strony przez dekady”).
Czytaj też: Każde „nie” to głos szatana. Przemoc księży egzorcystów wychodzi na światło dzienne
Za fasadą
Jego autorką jest Lila Shapiro, stała współpracowniczka „New York Magazine”. Pisała o „kontrowersjach w Hollywood, literackich tajemnicach i politycznych bataliach”; warto zapoznać się z jej esejami na temat „Oczu szeroko zamkniętych” Stanleya Kubricka czy „American Psycho” Mary Harron. Jest też laureatką nagrody Front Page z 2022 r. za swoje śledztwo dotyczące Jossa Whedona, innego kultowego twórcy fantastyki (serialowej i kinowej), pełnej „silnych postaci kobiecych”, tak bardzo zaangażowanego w działalność feministyczną, że zdarzyło mu się wygłosić wykład dla kobiet na temat potrzeby zastąpienia odpychającego słowa „feminizm”. Za tą fasadą krył się mężczyzna tworzący na planie toksyczne środowisko pracy i nadużywający władzy, zwłaszcza wobec młodych aktorek.
Za tekstem stoi więc uznana i poważna dziennikarka, co dla wielu osób jest ważne, gdyż oskarżenia wobec Neila Gaimana pierwszy raz pojawiły się pół roku temu w serwisie Tortoise. Fani pisarza czekali na medium bardziej wiarygodne niż (wedle słów jednej z internautek) „podcast za paywallem prowadzony jako projekt propagandowy przez siostrę Borisa Johnsona”.
Jedną z głównych oskarżycielek jest Scarlett Pavlovich, była niania Gaimana i jego byłej żony Amandy Palmer. Pavlovich twierdzi, że Gaiman dopuścił się wobec niej napaści seksualnych podczas jej pracy w ich domu. W tekście Shapiro zostały opisane z detalami, co sprawia, że nie jest on łatwą lekturą – ale być może właśnie te detale są potrzebne dla zrozumienia sprawy, bez ukrywania okropności za gładkimi słowami i eufemizmami. O przemoc seksualną, manipulację, nieprzestrzeganie zasad BHP w czasie praktyk BDSM (takich jak tytułowe „safe word”, czyli hasło, po którym należy przerwać erotyczną zabawę) pisarza oskarżają też inne kobiety. Gaiman zaprzecza tym zarzutom, twierdząc, że wszystkie relacje były konsensualne, choć przyznaje się do emocjonalnej niedostępności i zaniedbań w przeszłych związkach.
Czytaj też: Terry Pratchett, strażnik anegdoty. Nowa, szczera biografia kultowego twórcy
Oczy szeroko zamknięte
Na celowniku znalazła się także Amanda Palmer, była żona Gaimana, kolejna kultowa postać. Na ile brała udział w jego praktykach, czy przymykała oczy? To zasadne pytania, ale mogą też odwracać uwagę od głównego oskarżonego. Bardziej istotna wydaje się kwestia, jak do tego doszło, dlaczego zachowania pisarza przez tyle lat uchodziły mu na sucho?
Nadużycia władzy i przemoc seksualna zdarzają się we wszystkich środowiskach, w których występują „kultowe postacie”, w muzyce popularnej, literaturze mainstreamowej, subkulturach i grupach alternatywnych – i również w fandomie fantastycznym. To środowisko wyjątkowo wrażliwe, bo złożone z wrażliwych jednostek, szukających swojego miejsca w eskapistycznych światach. I wyjątkowo nielubiące „ataków z zewnątrz” i krytyki. Kiedy w 2014 r. w „Gazecie Wyborczej” ukazał się reportaż o odgrywaniu przemocy seksualnej w czasach sesji RPG, głównym zmartwieniem fandomowych liderów opinii nie były działania zapewniające bezpieczeństwo graczek, ale obrona dobrego imienia gier RPG. Jeden z popularnych pisarzy science fiction wystosował nawet list do redaktora naczelnego „Dużego Formatu”, nad głową autorki reportażu.
Pierwszego stycznia brytyjski pisarz science fiction Lawrence Miles umieścił w serwisie X „podsumowanie roku 2024”: „Przez dekady kłóciłem się ze znajomymi na temat oczywistego okropieństwa Neila Gaimana, Richarda Dawkinsa i Russella Branda. To był rok w stylu »a nie mówiłem«”. Dodał też, że dla kogoś, kto „zawsze nienawidził twórczości Neila Gaimana za jej okropną, narcystyczną, nastawioną na nastolatków manipulację emocjonalną, tegoroczne dyskusje na jego temat były... dość niezwykłe. „Ale jak to możliwe, że ten człowiek, który zamienił Śmierć [bohaterkę komiksu »Sandman« – przyp. red] w nastoletnią gotkę rodem z mokrego snu, (…) który latami pisał fantastyczno-erotyczne romanse tylko po to, by móc flirtować z fankami na konwentach, który pojawiał się publicznie w okularach przeciwsłonecznych i skórzanej kurtce (…), może być drapieżcą?” – ironizował. Jego zdaniem „cały dorobek Gaimana opiera się na tym, by dobrze wypadać przed alternatywną społecznością, koncentrując się szczególnie na młodych kobietach. Taki był jego styl od końca lat 80.”.
Czytaj też: Wyroki dla 49 gwałcicieli. Czy i co zmieni szokująca sprawa Gisèle Pélicot
Fandomowa żałoba
Argumenty Lawrence’a Milesa sprawiają, że ciężko mówić o „oddzieleniu dzieła od autora”. Bo jak zwykle to jest największy problem dla fanów i fanek. Czują się zdradzone, oszukane, planują wietrzenie biblioteczki czy wręcz oczyszczającą sesję palenia książek. Nie jestem zwolennikiem; te książki to dowody. Kwestia, która powraca od lat, to czy można słuchać skompromitowanego piosenkarza (podobnym zdrajcą okazał się przecież wokalista „Arcade Fire”), oglądać filmy gwałciciela, trzymać na widoku obrazy potwora. Bo ta historia jest o nas, którzy tkają z kultury swoje osobowości i budują obraz świata. Nasiliło się to zwłaszcza w ostatnich czasach, kiedy w odpowiedzi na nieprzyjazność świata eskapistyczne fantazje są zabierane z dzieciństwa w trudną dorosłość. Są ludzie, którzy nie chcą opuścić Hogwartu, niezależenie od tego, jaką okropną w słowach i czynach osobą okazała się autorka „Harry’ego Pottera”.
Samo debatowanie nad biblioteczkami i ciężkim losem zdradzonego fana i oszukanej fanki sprawia, że z oczu znikają ofiary, ich relacje są lekceważone, a świadectwa podważane. Moja rada – skasować swoich idoli i poszukać nowych. Dzisiejsza popkultura jest bezkresna, na pewno się ktoś znajdzie.