O tyranie i jego szatanie
„Putin”, czyli rozgrzeszenie zbrodniarza. U Vegi wszystkiemu winny jest szatan
Mniej więcej od dekady poziom artystyczny filmów Patryka Vegi, niegdysiejszego króla box office’u, dramatycznie się obniża. A im bardziej publiczność się z nich śmieje, tym dziwaczniejszą pozę przyjmuje reżyser. Doszło do tego, że w „Niewidzialnej wojnie”, zmyślonej autobiografii poświęconej własnej drodze do sławy, kariery i wielkich pieniędzy, reżyser wdziewa szaty ewangelisty i snuje dywagacje o swoim cudownym ocaleniu z narkotykowo-alkoholowego upadku, które zawdzięcza religijnemu nawróceniu.
Nie dziwota, że i rosyjskiego przywódcę Polak postrzega w kategoriach eschatologicznych, zajmując się w poświęconym mu filmie nie politycznym makiawelizmem, nie mechanizmami władzy, nie budowaniem kultu jednostki, lecz duchową słabością Putina wynikającą jakoby z faktu, że nie został ochrzczony. Choć jest to teza absurdalna, reżyser trzyma się jej jak pijany płotu. Gdy młodego Wołodię opuszcza matka, przeprasza on Boga, że nie przyjął sakramentu. Dożywając swoich ostatnich dni – bo film wybiega naprzód i pokazuje śmierć dyktatora – Putin rozpaczliwie błaga o ocalenie, lecz diabeł mu odpowiada, że nikt nie wie, kto go ma ocalić.
Namaszczając przywódcę Rosji na największego grzesznika na Ziemi, Vega całkiem nieświadomie oczyszcza go jednocześnie z wszelkich win. Za całe zło odpowiedzialność ponoszą demony szepczące mu do ucha, co ma czynić. Wysadzić budynki mieszkalne i oskarżyć o to czeczeńskich terrorystów, aby wzbudzić powszechny strach i podsycić nienawiść utrzymującą w ryzach zidiociałe społeczeństwo? Niech się zacznie zabawa – daje sygnał seksowna partyzantka, przedstawiająca się jako Legion (biblijne złe duchy). Za wszelką cenę odbić uwięzionych jeńców w okupowanym teatrze na Dubrowce? Zamieńmy medialny cyrk na medialny teatr – podpowiada duch nieżyjącego chłopca, który wciągnął kilkuletniego Wołodię w przestępczy świat petersburskiej ulicy.