Bomba z bloków
„Nienawiść”, bomba z bloków. Kultowy film wraca na ekrany po 30 latach
„Na razie nie jest źle” – najsłynniejszy cytat z filmu Kassovitza to puenta ponurego żartu o człowieku, który spadał z wieżowca, lecz optymistycznie powtarzał to zdanie, mijając każde piętro, mimo że upadek był nieunikniony. 30 lat temu „Nienawiść” okazała się sensacją: przyniosła młodemu reżyserowi uznanie krytyków i nagrodę za reżyserię na festiwalu w Cannes, wywołała burzliwą dyskusję, w którą włączył się prezydent Francji, a przede wszystkim stała się istotnym punktem odniesienia dla rówieśników trójki głównych bohaterów – pozbawionych perspektyw na lepszą przyszłość 20-latków z zapuszczonych banlieues, blokowisk na obrzeżach wielkich miast.
W czasie pracy nad „Nienawiścią” Mathieu Kassovitz miał zaledwie 25 lat, na koncie kilka krótkich filmów oraz pełnometrażowy debiut: komedię „Mulatka” (1993 r.), w lekkim tonie poruszającą kwestie rasowych napięć we Francji lat 90. Sympatyczną, lecz niezapowiadającą ciosu, jakim okazał się drugi film młodego reżysera.
Przyjaciele z osiedla
Decyzja o realizacji filmu była spontaniczna. Kassovitz miał w planach sensacyjny thriller „Zabójca(y)” (zrealizował go ostatecznie w 1997 r.), lecz zmienił zamiary, poruszony wiadomością o śmierci młodego Zairczyka – Makomé M’Bowolé został przypadkowo zastrzelony przez policjanta, gdy przebywał w areszcie przykuty do kaloryfera.
„Siedziałem w samochodzie niedaleko, gdy usłyszałem o jego śmierci w radiu. Wysiadłem i dołączyłem do protestów, tak bardzo rozjuszyła mnie ta sytuacja” – opowiadał. Kilka tygodni później miał gotowy scenariusz filmu: historię jednego dnia z życia trójki przyjaciół – jeden (Vincent Cassel) jest białym Żydem, drugi (Saïd Taghmaoui) Arabem, trzeci (Hubert Koundé) czarnym Afrykaninem – którzy na wieść o śmierci kumpla ruszają w miasto, nie do końca pewni, jak mają zareagować na toczące się wokół nich tragiczne wydarzenia.