Upadki i wzloty głupoty
Stańczyk i szaleńcy. Wystawa w Luwrze to podróż po krainie odmieńców
Szaleniec, wariat, głupek, błazen, dziwak, opętaniec… Słownik synonimów podaje aż 180 pojęć bliskoznacznych z francuskim fou. Przybywało ich przez stulecia wraz ze zmieniającym się społecznym postrzeganiem owych „odmieńców”. Ich sytuacji w samej tylko dobie klasycyzmu Michel Foucault poświęcił obszerne tomiszcze swojej rozprawy doktorskiej, która stała się wydawniczym hitem na całym świecie. Historia opowiadana w Luwrze zaczyna się wprawdzie od średniowiecza, ale słusznie przypomina wcześniejsze przekazy. Z tym bodaj najsłynniejszym, czyli początkiem biblijnego Psalmu 52: „Mówi głupi w swoim sercu: »Nie ma Boga«”, który tak chętnie ilustrowali średniowieczni iluminatorzy. Na wystawie zgromadzono cały szereg manuskryptów z galerią odrażających postaci otwierających ów fragment Biblii.
Wspomniany Foucault historię społecznego naznaczania, wykluczania i izolowania zaczynał od trędowatych i weneryków, uznając, że szaleńcy historycznie byli dopiero następni w kolejności do napiętnowania. Kuratorzy z Luwru pomijają jednak ową genezę, sięgając od razu do obrazów, jakie generowali chorzy nie na ciele, ale na umyśle. Okazuje się, że bezbożnych szaleńców szybko dopełniają religijni nadgorliwcy.
Znaczenie głupca
Ów dualizm szybko przeniósł się na sferę świecką, a głównie, jakżeby inaczej, na kwestie miłosnych uniesień. Jedni ulegają emocjom, głupieją od afektów. Jak literaccy bohaterowie Lancelot czy Tristan, którzy szybko stali się także bohaterami grafik, rysunków, ilustracji. Ale chyba najciekawsza w tym gronie i niezwykle żywa w średniowieczu pozostawała postać… Arystotelesa. A to za sprawą jego niepohamowanej i ogłupiającej namiętności do Phyllis, byłej kochanki Aleksandra Wielkiego. Najczęstszym motywem pozostawał tu wizerunek uczonego męża dosiadanego jak wierzchowiec przez wybrankę jego serca.