Powtórka z łaciny
Márquez wiecznie żywy. „Sto lat samotności” Netflixa, czyli boom na prozę iberoamerykańską
„Ech, cholera cię wie, co ty tam napisałaś!” – powiedział Julio Cortázar do tłumaczki Zofii Chądzyńskiej, komentując niebywały sukces „Gry w klasy” w Polsce. Ta powieść z 1963 r. ukazała się u nas pięć lat później i tylko w Argentynie sprzedała się lepiej. A Cortázar stał się lokomotywą polskiego boomu na literaturę iberoamerykańską. Na spotkanie z pisarzem w warszawskim klubie Remont przyszło kilka tysięcy osób, do regulowania ruchu trzeba było zaangażować milicję.
Cortázara odkryła Chądzyńska. Przeczytała „Grę” z zachwytem w czasie podróży statkiem, zadzwoniła do pisarza od razu z portu, do którego zawinęli, i zaproponowała mu tłumaczenie. Przyznała się jednak, że w życiu jeszcze nie przełożyła żadnej książki. Cortázar się zaniepokoił, więc przyrzekła, że nie będzie się uczyć rzemiosła na jego najlepszej powieści, tylko przetłumaczy coś innego wcześniej. Tak się stało, a „Gra w klasy” utorowała drogę innym pisarzom z Ameryki Łacińskiej.
Chądzyńska, która stała się później jedną z ważniejszych tłumaczek z języka hiszpańskiego (tłumaczyła też z francuskiego), była postacią barwną i wszechstronną: przyjaźniła się z Gombrowiczem, pisała powieści, mieszkała w Buenos Aires, gdzie miała pralnię, całymi dniami prała, rozwieszała i segregowała prześcieradła i bieliznę. Po powrocie do Polski tłumaczyła Cortázara jak w transie, czuła, że wchodzi w jego świat i mówi jego słowami. I w Polsce te dwa nazwiska zawsze już wymieniano razem: Cortázar, Chądzyńska.
Jednak to nie „Gra w klasy” stała się symbolem całego boomu, tylko „Sto lat samotności” Gabriela Garcíi Márqueza z 1967 r., która w Polsce ukazała się po czterech latach w przekładzie Grażyny Grudzińskiej i Kaliny Wojciechowskiej.