Król koloru
Chagall: król koloru. Kochamy jego talent, ale też życiorys. Nigdy nie osiadł na laurach
Za co lubimy Chagalla? Na pewno za jego życiorys. Sympatię budzi fakt, że już jako dziecko wiedział, że chce zostać malarzem. I mimo że warunki społeczne (ojciec – tragarz ryb, matka – szwaczka, wielodzietna rodzina, rygorystyczne wobec Żydów prawa cesarstwa rosyjskiego) na artystyczną karierę dawały mu raczej niewielkie szanse, dopiął swego. Żył długo, bo blisko sto lat. Do tego w ruchu. Najpierw rodzinny Witebsk, później Petersburg, Paryż, Moskwa, znowu Paryż, ucieczka w ostatniej chwili (1941 r.) do Nowego Jorku, powrót do Francji, tym razem w okolice Saint-Paul-de-Vence.
Empatię na pewno budzi filmowa wręcz historia jego miłości do Belli. Poznali się w 1909 r. i podczas pierwszego pobytu w Paryżu Chagall bardzo za nią tęsknił. Porzucił więc obiecująco rozwijającą się karierę, wrócił do Rosji, by wziąć z nią ślub. To był mezalians – Bella pochodziła z bardzo zamożnej rodziny, odebrała staranne wykształcenie, udanie zaczęła karierę akademicką i… aktorską. A śmierć Belli w 1944 r. z powodu głupiego braku dostępu do penicyliny (bakteryjne zapalenie gardła) każe nam patrzeć na Chagalla z dużą czułością. Na wystawie jest kilka prac, którymi upamiętnił ukochaną. Od efektownej „Mojej narzeczonej w czarnych rękawiczkach” (1909 r.), przez pełne lirycznego uniesienia „Urodziny” i „Podwójny portret z kieliszkiem wina” z lat 1917–18, po pożegnalną „Scenę wiejską (w cieniu marzeń)” z 1944.
Lubimy i podziwiamy Chagalla także za jego pracowitość, która nigdy nie pozwoliła mu osiąść na laurach. Wiedeńską wystawę otwiera obraz „Dom w parku”, modernistyczny z ducha, ale dość konwencjonalny pejzaż z 1908 r. Zamyka zaś „Święta Rodzina” z 1980 r. To 72 lata udokumentowanej drogi twórczej, tak intensywnej, że dziś kuratorzy nie mają przynajmniej bólu głowy, czym zapełnić wystawy mu poświęcone.