Krawiec, medium i noblista
Krawiec, medium, noblista. Reymont zasługuje na serial. Tylko nagroda przyszła nie w porę
Nagroda przyszła nie w porę. Kiedy sto lat temu, 13 listopada 1924 r., ogłoszono, że Nobla w dziedzinie literatury otrzymuje Stanisław Władysław Reymont za „Chłopów”, autor był schorowany i rozgoryczony. „Okropne! Nagroda Nobla, pieniądze i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie potrafi się rozebrać. To istna ironia życia, urągliwa i prawdziwie szatańska” – pisał do konsula w Szwecji.
Zabiegi polskiej dyplomacji wokół tej nagrody zaczęły się dużo wcześniej, ale poważniejszym kandydatem wydawał się Stefan Żeromski. Jego kandydaturę przekreślił zły odbiór w Niemczech powieści „Wiatr od morza”, więc w 1923 r. dyplomaci zaczęli szybko lobbować za Reymontem. I udało się – mimo że konkurentów miał znacznych, pokonał bowiem Tomasza Manna, Maksyma Gorkiego i Thomasa Hardy’ego. Żeromski był podobno rozczarowany. Mówiono, że chodził po pokoju i powtarzał: „Co tam Nobel, co tam Nobel”. Za to jeszcze w tym samym roku wydał „Przedwiośnie”, którym skupił na sobie uwagę Polaków.
Reymont był nieuchwytny
Reymont nagrody osobiście nie odebrał. Był schorowany, uciekł do Nicei. Dzień po otrzymaniu wiadomości pisał w liście do dziennikarza i publicysty Wojciecha Morawskiego: „Oszołomiony jestem tą niespodzianką. I w takich okolicznościach przyszła, że wygląda na gorzką ironię życia. Bo na cóż mi to wszystko? Chory jestem, miałem świeżo zapalenie płuc. Jeszcze z trudem przechodzę z pokoju do pokoju, żyję odosobniony i na srogiej diecie. Odszedłem wewnętrznie od świata i spraw jego. Marzyłem jeno o ciszy i możności spokojnego pracowania jak o największym szczęściu. Naraz otwierają się wielkie drzwi rozgłosu! Nieznany wczoraj i lekceważony nawet przez rodaków, dzisiaj muszę brać pozę i twarz sławnego człowieka.