Młodzież nie czyta – źle, czyta – jeszcze gorzej. Byłoby przesadą, gdyby podsumować w ten sposób ostatnie targi książki w Krakowie, ale faktem jest, że organizatorzy takich imprez nie radzą sobie z tłumem nastoletnich fanów (głównie fanek) szturmujących stoiska ulubionych autorów (głównie autorek). Mniejsi wydawcy czasem muszą się zadowolić własnym towarzystwem, ratować gorzkim humorem. I współdzielić miejsca wystawowe. Tomasz Zaród, szef Książkowych Klimatów, wylicza na Facebooku: zarobił prawie 10 tys. zł, ok. 5 tys. zł kosztowało stoisko (6 m kw.). Plus transport, nocleg, wsparcie Instytutu Słowackiego (Klimaty wydają europejską prozę) – kalkuluje się średnio. „Imprezę przejęli odbiorcy dużych wydawców, a właściwie ich imprintów young adult, czyli mówiąc krótko: dziewczyny z liceów”, dodaje w swoich social mediach Przemek Dębowski z Karakteru.
Problemem nie jest rzecz jasna czytająca młodzież i wydawcy na nią nie pomstują. Zawodzi przede wszystkim logistyka. Targi są biletowane i oblegane głównie w wolne soboty (krakowskie trwały od czwartku do niedzieli, 24–27 października). Dlatego właśnie w soboty sprasza się największe gwiazdy. Wejściówki w tym roku wykupiły w dużej mierze fanki „Pizgacza”, czyli Katarzyny Barlińskiej. Oraz ich rodzice (Tomasz Zaród: „Poznać ich było można po tym, że chodzili z kurtkami swoich dzieci, a nie z torbami pełnymi książek, a ich miny nie były pełne zachwytu”).
Jak to naprawić? Z udziału w targach nie opłaca się rezygnować. W czasach upadających księgarń to nadal istotna forma spotkania z czytelnikami. Pisze półżartem Przemek Dębowski: „Może powinniśmy wzorem osób organizujących nielegalne wyścigi organizować półlegalne ustawki ambitnych wydawców i czytelników w czwartkowe wieczory na tyłach kompleksów targowych”.