Utopiona utopia
Coppola marzył o „Megalopolis” od lat 70. Wyszła klapa, choć nie bez świetnych pomysłów
Historia kina byłaby inna, gdyby genialne na etapie pomysłu dzieła – jak „Napoleon” Stanleya Kubricka, „Pompeje” Romana Polańskiego czy „Ronnie Rocket” Davida Lyncha – doczekały się premiery. „Megalopolis” też miało być jednym z takich snów, obsesyjnie powracających jedynie w wyobraźni autora. Francis Ford Coppola przymierzał się do realizacji tego filmu od końca lat 70. Zgodnie z zapowiedziami nie „Ojciec chrzestny”, lecz właśnie ten film – łączący katastrofizm antycznej mitologii z utopijnymi wizjami naprawy świata – miał być jego opus magnum.
Przez kilkadziesiąt lat Amerykanin wielokrotnie uciekał w świat Megalopolis. Marzył, gromadził materiały, kolekcjonował wycinki z gazet i rysunki polityczne, zapełniał notatkami kolejne zeszyty. „Rozmyślał o Megalopolis w podróżach, w hotelach, w samolotach i w bungalowie pełniącym funkcję jego biura. Zbierał okruchy oryginalnej fabuły, szukał inspiracji w »Źródle« Ayn Rand i u Ibsena w »Budowniczym Solnessie«, w książkach historycznych i filozoficznych, w powieściach, biografiach, w muzyce, w badaniach naukowych, w architekturze” – skrupulatnie wylicza Sam Wasson w ukazującym się właśnie na naszym rynku wyczerpującym opracowaniu „Francis Ford Coppola. Rewolucjonista”.
Pierwsza wersja scenariusza była gotowa 12 marca 1984 r. Produkcja miała pochłonąć 35 mln dol. Na realizację wybrano włoskie Cinecittà. Przez kolejny rok Coppola zapełnił pięć grubych notesów szczegółowymi zapiskami wyznaczającymi emocjonalny fundament upragnionego widowiska. Główny wątek zaczerpnął z książki Williama Bolitho „Twelve Against the Gods”. Dotyczył całkowicie dziś zapomnianej postaci historycznej oczernianej oskarżeniami o najgorsze zbrodnie, która nie wykorzystała realnej szansy odwrócenia losów starożytnej cywilizacji.