Kultura

Rusza Warszawski Festiwal Filmowy. Z nową dyrekcją i nową wizją. Podpowiadamy, co obejrzeć

Kadr z filmu „Cisza nocna” Kadr z filmu „Cisza nocna” mat. pr.
Warszawski Festiwal Filmowy odbędzie się 40. raz, lecz w żadne jubileusze bawić się nie zamierza. Tegoroczna edycja to raczej nowe otwarcie dla zasłużonej imprezy. Jednocześnie może okazać się testem dla publiczności i samego festiwalu, w jakim kierunku powinien zmierzać.

Bez większego rozgłosu, niemal bez zainteresowania mediów, z funkcji dyrektora WFF po ponad 30 latach zrezygnował Stefan Laudyn, który był uosobieniem festiwalu: pracował przy jego organizacji od 1986 r. Dyrektorem programowym został Gustaw Kolanowski, który zapowiedział odświeżenie formuły imprezy, tworzonej przez odmłodzony zespół. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zdradzał, że chce przyciągnąć na pokazy młodszą publiczność, która od lat WFF w znacznej mierze omijała, a także bardziej zaktywizować widzów, oferując im możliwość rozmów po seansach w przestrzeniach klubowych, organizując darmowe pokazy i inne atrakcje, które kojarzą się z kinofliskim przeżywaniem filmów, a nie zwyczajnym wyjściem do kina. To także jedna z przyczyn, dla których w tym roku seanse nie będą odbywać się w Multikinie w centrum handlowym Złote Tarasy.

Seans w ciemno

Kolanowski ma także świadomość przeszkód, z jakimi musi mierzyć się stołeczny festiwal. WFF to jedyny w Polsce konkursowy festiwal akredytowany przy FIAPF – Fédération Internationale des Associations de Producteurs de Films (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Producentów Filmowych) – kiedyś używało się określenia „festiwal kategorii A” (akredytację FIAPF ma także, choć w dziedzinie festiwali dokumentalnych, Krakowski Festiwal Filmowy). WFF jest w znakomitym towarzystwie, m.in. obok Berlina, Cannes, Wenecji i Karlowych Warów. To jednak oznacza, że w konkursie nie mogą startować filmy, które były pokazywane na innych imprezach. „Utrudnia nam to promocję. Łatwiej zareklamować film Lanthimosa niż debiut anonimowej czeskiej reżyserki. Pokazujemy filmy, których międzynarodowa widownia jeszcze nie widziała. Zdarza się, że na temat tych filmów nie ukazały się nawet żadne artykuły, więc widzowie idą na seans niejako w ciemno. Zależy nam na tym, aby zyskać zaufanie widzów, którzy będą mieli pewność, że mogą iść na każdy film z programu i nie będą zawiedzeni” – tłumaczy Kolanowski, jednocześnie zapowiadając, że w nadchodzących latach nie zabraknie w Warszawie dużych nazwisk.

Na razie WFF pozostaje przede wszystkim wydarzeniem dla widzów poszukujących, otwartych na filmy nieznanych twórców i twórczyń. Bez głośnych nazwisk, bez wielkich gwiazd w obsadzie, za to – jak zawsze – można liczyć na wybór tytułów wykraczający daleko poza zachodnie rynki filmowe. To doskonała okazja, żeby odkryć coś dla siebie. Niezdecydowanym polecamy natomiast kilka filmów, które bez wątpienia warto zobaczyć.

Real, reż. Ołeh Sencow

Jeszcze parę lat temu sprawą Sencowa, przetrzymywanego w więzieniu przez putinowski reżim, żył cały filmowy świat. Wypuszczony z więzienia reżyser wrócił do zawodu, a po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę od razu wstąpił do armii. „Real” to dokument zrealizowany podczas jednej z bitew, w których brał udział. „Nie ma żadnej akcji, nie ma żadnej walki, nie ma nawet widocznej bitwy. Wszystkiego tego nie ma w filmie, chociaż okresowo okop jest ostrzeliwany. Jest coś jeszcze – prawda. Jest prawda o wojnie, która może nie być zbyt przyjemna dla wszystkich, w tym dla samych uczestników. Tutaj, na wojnie, nie wszystko idzie tak, jak chcesz, nie każdy jest bohaterem, nie każdy jest mądry i nie każdy jest zorganizowany. Ale wszyscy giną. Jednakowo” – opisywał swój film Sencow.

Niewyraźny klekot ptaków, reż. Franciszek Berbeka

Zrealizowany niemal w całości z materiałów archiwalnych Wytwórni Filmów Oświatowych portret wspaniałego ornitologa, przyrodnika i popularyzatora nauki Włodzimierza Puchalskiego (narrację uzupełnia kilka krótkich scen nagranych z aktorem). Opowieść o pasji, spod której wpływu nie sposób się wyzwolić, o ściganiu własnych marzeń, o gotowości poświęcenia wszystkiego, by zrealizować założony cel. A przy okazji szansa na spotkanie z fascynującym kinem przyrodniczym sprzed dekad.

Bez tchu, reż. Eric Lamhène

Pełnometrażowy debiut luksemburskiego reżysera i scenarzysty to opowieść o przemocy, traumie i niemożności pogodzenia się z tym, że największy ból potrafią zadawać bliskie osoby. Emma, kobieta, która prowadzi ułożone, dostatnie życie, trafia do szpitala po pobiciu. Nie chce powiedzieć, co się stało, dopiero wsparcie, jakie otrzymuje od innych kobiet, pozwala jej się otworzyć. W roli głównej Carla Juri, fantastyczna szwajcarska aktorka, znana m.in. z brawurowego występu w „Wilgotnym miejscu” i wyrazistego epizodu w „Blade Runner 2049”.

Lump, reż. Alexandre Rockwell

Rockwell jest ikoną amerykańskiego kina niezależnego i każdy jego nowy film jest wydarzeniem, choć z reguły przeznaczonym dla wąskiej grupy odbiorców. „Lump” jest opowieścią o nieszczęśliwym prywatnym detektywie, który musi (nie z własnej woli) połączyć siły z uciążliwym partnerem. Surrealistyczna, dziwaczna komedia podszyta smutkiem i melancholią, w całości nakręcona za pomocą iPhone’a. Jak mówił w jednym z wywiadów reżyser, zdecydował się na taką formę, ponieważ pracował kompletnie bez budżetu, a część zdjęć musiał nakręcić ze stojącego na ulicy samochodu.

Cisza nocna, reż. Bartosz M. Kowalski

Opowieść o lęku przed starością, samotnością i umieraniem zamknięta w formule rasowego kina grozy. Historia Lucjana (ostatnia, fantastyczna rola Macieja Damięckiego), który w domu seniora musi zmierzyć się z własnymi traumami, nie do końca pewny, czy potwory, które spotyka na swojej drodze, zrodziły się wyłącznie w jego wyobraźni. Bartosz M. Kowalski konsekwentnie realizuje filmy grozy – bez kompleksów i taniego naśladownictwa zachodnich wzorców, za to z autorskim wyczuciem. I zawsze ma przy okazji do powiedzenia coś ważnego.

Innego końca nie będzie, reż. Monika Majorek

Fabularny debiut Moniki Majorek to opowieść o stracie, przeżywaniu żałoby i trudnych rodzinnych relacjach. Trójka rodzeństwa i ich matka spotykają się po śmierci ojca. Próbują od nowa poukładać swoje życie, odbudować więzi, które z biegiem czasu uległy rozluźnieniu. Jednak nowa sytuacja wcale nie sprzyja odzyskiwaniu tego, co stracone. Psychologiczny dramat ze świetnymi rolami Mai Pankiewicz, Agaty Kuleszy i Sebastiana Deli.

McVeigh, reż. Mike Ott

Reżyser Mike Ott kilkanaście lat temu zdobył uznanie nagradzanym na festiwalach kina niezależnego dramatem „Littlerock” (był pokazywany również na WFF!), zaś na wrocławskim American Film Festivalu dwukrotnie zdobywał wyróżnienia w ramach projektu „US in Progress”. „McVeigh”, historia człowieka, który dokonał krwawego zamachu w Oklahoma City w 1995 r., być może pozwoli mu zaistnieć także poza kinami arthouse’owymi: ważny temat, który wcale nie traci na aktualności, oraz znany z „Gry o tron” Alfie Allen w roli tytułowej przyciągną widzów przed ekrany.

Flathead, reż. Jaydon Martin

Poetycki film łączący dokument z fikcją. Portret miasteczka Bundaberg w australijskim Queenslandzie, oglądanego oczami starego człowieka, który po wielu latach spędzonych w Sydney wraca w rodzinne strony. Hołd złożony małomiasteczkowej społeczności, ludziom zepchniętym na margines wielkiego świata, a zarazem przykuwający uwagę melodramat ze świetną rolą Cassa Cumerforda. „Uzależniony od palenia, lubiący sobie wypić i wymachujący ramionami podczas chodzenia, przypominał mi Clinta Eastwooda w »Gran Torino«” – notował recenzent „Guardiana”.

Warszawski Festiwal Filmowy odbędzie się 11–20 października. Szczegółowy program na stronie www.wff.pl.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama