Kultura

Czy „Sąd Ostateczny” opuści kiedyś Gdańsk? Ściągnęli go piraci. Włosi czekają 500 lat

„Sąd Ostateczny” „Sąd Ostateczny”
Od ponad 20 lat „Sąd Ostateczny” zalega w gdańskim Muzeum Narodowym. Ten bezruch absolutnie arcydziełu Hansa Memlinga nie służy.

Był październik 2014 r. W Rzymie otwierano wielką wystawę dzieł Hansa Memlinga, pierwszą tego formatu na Półwyspie Apenińskim. Galeria Scuderie del Quirinale przez trzy miesiące prezentowała bezcenne obrazy niderlandzkiego mistrza, czegoś jednak brakowało. Kluczową pracą miał być właśnie „Sąd Ostateczny”, znany we Włoszech jako „Trittico di Danzica”, „Tryptyk z Gdańska”. Stan arcydzieła budził jednak zastrzeżenia wojewódzkiego konserwatora zabytków, który w połowie września, chwilę przed otwarciem wystawy, zablokował podróż Memlinga do Rzymu.

Muzeum Narodowe w Gdańsku wbrew zapowiedziom nie odwołało się od tej kontrowersyjnej decyzji – dzieło zostało w domu. Tysiące gości, którym nie po drodze z północną Polską, nie zobaczyło go zatem na żywo. Mało tego, do Gdańska nie przyjechały z Rzymu obrazy Caravaggia, które oferowano w zamian za pożyczkę Memlinga. A przede wszystkim „Sąd Ostateczny” po ponad 500 latach mógł wreszcie znaleźć się we Włoszech. Bo pierwotnie wcale nie miał trafić do Gdańska.

„Sąd Ostateczny”: dzieło przypadku

„Sąd Ostateczny” Memlinga ilustrował przed laty tekst „Guardiana” o największych skokach na sztukę. Podpis oznajmia, że to pierwszy taki przypadek w dziejach. W zeszłym roku od zagarnięcia dzieła upłynęło aż 550 lat. A okoliczności, w jakich obraz trafił do Gdańska, są naprawdę nadzwyczajne. Stworzenie tryptyku zlecił florencki bankier Angelo Tani, który w Brugii pełnił funkcję dyrektora filii banku Medyceuszy. Z hanzeatyckiego miasta, gdzie żył i tworzył Memling, obraz miał trafić pod Florencję. Fundator chciał, aby zawisł w rodzinnej kaplicy w kościele św. Bartłomieja (Badia Fiesolana).

Był 1473 r. Galera, którą przewożono dzieło z Brugii do portu w Pizie, miała nadłożyć trasy i zatrzymać się jeszcze w Anglii. Jednostkę złupił statek gdańskich kaprów (czyli piratów do wynajęcia) pod dowództwem Paula Benekego. „Sąd Ostateczny” stał się przypadkową ofiarą wojny angielsko-hanzeatyckiej (1470–74) i został przekazany kilku gdańskim patrycjuszom, właścicielom statku, którym dowodził Beneke. Ci ofiarowali łup Bazylice Mariackiej, arcydzieło zawisło na jednym z filarów. Finalnie trafiło więc do kościoła, tyle że zamiast nad rzeką Arno znalazło się nad Motławą.

Mimo różnych zabiegów – mniej lub bardziej dyplomatycznych – tryptyk nie został zwrócony. Nawet papież Sykstus IV włączył się w spór i wystosował bullę do miejskich władz. Na próżno.

Podróż ostateczna?

Może największa tragedia obrazu polega właśnie na tym, że zamiast pod Florencją znalazł się w Gdańsku, czyli na peryferiach świata sztuki? Tryptyk miał wszelkie zadatki, by zyskać światowy rozgłos, ale w najważniejszych muzeach bywał jedynie przy okazji wojen. Przez parę lat był wystawiony w Luwrze (początek XIX w.) i Ermitażu (połowa XX w.) jako łup najpierw armii Napoleona, a później Armii Czerwonej. Ze Związku Radzieckiego do Gdańska wrócił w drugiej połowie lat 50. XX w.

Później podróżował już bez udziału obcych armii. Uświetnił kilka wystaw w Polsce, równo pół wieku temu trafił do Kunsthaus Zürich (1974), w latach 90. pokazano go w Kolonii (1993) i Brugii (1994), mieście Memlinga. Wystawę w Groeningemuseum zorganizowano z okazji 500. rocznicy śmierci mistrza.

W ostatnią podróż „Sąd Ostateczny” udał się ponad 20 lat temu – tryptyk pierwszy raz przemierzył Atlantyk i znalazł się w Milwaukee Art Museum (2002), przyzwoitej instytucji, acz nienależącej do amerykańskiej czołówki. Ze Stanów Zjednoczonych trafił do Wiednia i Kunsthistorisches Museum. Zaprezentowanie go w tak prestiżowym miejscu było niemałym sukcesem. Szkoda tylko, że na tym się skończyło. W 2003 r. obraz wrócił do domu i spoczywa w bezruchu.

Planów brak

Dzieło znajduje się w Oddziale Sztuki Dawnej MNG, co też jest niefortunne – żeby je zobaczyć, trzeba specjalnie nadłożyć drogi i zboczyć z głównego szlaku turystycznego. Frekwencja jest więc przeciętna. Złośliwi określają nieraz gdańską instytucję jako muzeum jednego obrazu. Co smutniejsze, na ten moment planów prezentacji obrazu poza Gdańskiem nie ma. Na początku 2025 r. szykuje się z kolei przerwa wystawiennicza. „Sąd Ostateczny” nie będzie dostępny dla publiczności przez dłuższy czas.

W najbliższych latach realizowane będą prace badawcze, konserwatorskie i dokumentacyjne związane z planowanym nowym sposobem prezentacji dzieła w siedzibie muzeum – mówi dr Franciszek Skibiński z MNG. Czyżby więc lata 20. XXI w. obraz miał spędzić w Gdańsku? Taka perspektywa byłaby strzałem w stopę w bardziej zglobalizowanym świecie sztuki. – Pomimo dobrego stanu zachowania tryptyku jego transport zawsze wiąże się z potencjalnym zagrożeniem. Użyczenie dzieła Memlinga na wystawy realizowane poza muzeum musi zostać poprzedzone wnikliwą oceną konserwatorską, analizą ryzyka i zasadności konkretnego przedsięwzięcia – wyjaśnia Skibiński.

A może do Uffizi

Dla własnego dobra arcydzieło musi w końcu Gdańsk opuścić. Nie na stałe, rzecz jasna. Zdecydowanie powinno trafić do Włoch, a już zwłaszcza do Florencji, do której zmierzało, zanim na jego drodze pojawili się kaprzy. Stamtąd pochodził jego fundator, bankier Tani, który nigdy nie zobaczył tryptyku w swej małej ojczyźnie. Jest zwłaszcza jeden adres, który zapewne nie wzgardziłby gdańskim Memlingiem: Galeria Uffizi.

Byłaby to jakaś sprawiedliwość dziejowa. W zeszłym roku przez tamtejsze sale wystawowe przewinęło się kilka milionów gości. Jest tam zresztą wspaniały zbiór prac Memlinga. Tu też trafił słynny „Tryptyk Portinarich” Hugona van der Goesa na przełomie XIX i XX w. Przez kilkaset lat znajdował się w kościele Sant’Egidio, działającym przy szpitalu Santa Maria Nuova we Florencji. Stworzenie pracy pod koniec XV stulecia zlecił florencki bankier Tommaso Portinari, pracujący w Brugii i banku Medyceuszy.

Czy podobny los spotkałby dzieło Memlinga? Lepiej nie wchodzić na grunt historii alternatywnej, ale najwyższa pora, żeby tryptyk udał się w kolejną podróż. Im dłużej pozostaje w Gdańsku, tym więcej traci. Tracą zresztą wszyscy – obraz, muzeum, miasto. No i widzowie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną