Prog rock za progiem
Gwiazdy rocka progresywnego idą na emeryturę. Każde spotkanie z nimi może być ostatnim
Duża część kanonu rocka progresywnego to piosenki o czasie i przemijaniu. I trudno się oprzeć wrażeniu, że po latach ich autorzy opowiadają o samych sobie. Zespoły i wykonawcy grający od końca lat 60. dłuższe, bardziej złożone rockowe formy, często inspirowane muzyką poważną, to cała paleta barwnych postaci, dla których dziś czas płynie nieubłaganie. Każda szansa spotkania z muzykami na żywo może być tą ostatnią.
Ilustrowała to dobrze ostatnia trasa formacji Soft Machine, balansującej na granicy jazz-rocka, założonej w erze hipisowskiej, ale dziś niemającej w składzie ani jednego muzyka, który pamiętałby jej początki. 20 lat temu doszło do jej reaktywacji pod szyldem Soft Machine Legacy, w składzie z Eltonem Deanem, Hugh Hopperem, Johnem Marshallem i Johnem Etheridge’em. Ten pierwszy zmarł w 2006 r., ten drugi – w 2009. A kiedy w listopadzie ub.r. formacja przyjechała na koncerty do Polski, od dwóch miesięcy nie żył także perkusista John Marshall. Został Etheridge – świetny gitarzysta, choć z najkrótszym stażem w zespole z całej czwórki – i młodsi muzycy.
W 2015 r. zmarł Daevid Allen – australijski ekspata i modelowy hipis inspirujący się doświadczeniami psychodelicznymi, założyciel zarówno oryginalnej inkarnacji Soft Machine (w Wielkiej Brytanii, dokąd później nie mógł wrócić ze względu na brak wizy), jak i pokrewnego Gongu (we Francji, skąd wkrótce wygoniły go problemy po zamieszkach 1968 r.). Ale ta druga formacja również działa, po niezliczonych zmianach w składzie gra koncerty pod wodzą Brazylijczyka Fabia Golfettiego, który dołączył ledwie kilkanaście lat temu. Wraz z czwórką innych instrumentalistów przyjedzie tej jesieni na cztery koncerty do Polski – żaden z nich nie pamięta Gongu z lat 70., ale kosmiczno-sowizdrzalską atmosferę jego nagrań potrafią odtworzyć w sposób imponujący.