Tradycja buntu
Irlandia ma dziś najciekawsze zespoły w Europie. „Nasz akcent przestał być czymś wstydliwym”
Jeśli ubiegłoroczne podsumowania muzyczne zdominował album „False Lankum” zespołu Lankum, w tym roku podobnie dzieje się z „Romance” zespołu Fontaines D.C. Oba łączy to, że szybko wyróżniły się na scenie muzycznej, ale też podkreślają przywiązanie do kraju pochodzenia. Pierwszy na warsztat bierze tradycyjne pieśni z Irlandii, które reinterpretuje, nadając im cięższy i bardziej dostojny charakter. Drugi, postpunkowy, zakorzenienie geograficzne ma w nazwie – D.C. oznacza Dublin City, a w swoich tekstach na przestrzeni lat odnosi się do Zielonej Wyspy. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej tego, co dzieje się na scenie muzyki irlandzkiej, jednej z najciekawszych obecnie w Europie.
Irlandia wychodzi z cienia
Przez wiele lat muzycznie Irlandia żyła w cieniu Wielkiej Brytanii. I kojarzona była przede wszystkim z U2, Sinéad O’Connor oraz The Cranberries. Relacje Irlandii z Wielką Brytanią nie są łatwe – Republikę Irlandii proklamowano niewiele ponad 100 lat temu, w 1919 r. Jednym z czynników napędzających współczesną scenę jest więc tradycja, przynosząca odniesienia do historii i narodowej dumy. Lankum na swoich współcześnie brzmiących płytach przyglądają się tradycyjnym melodiom i tekstom na wiele sposobów. Daleko im jednak do skocznych celtyckich kapel – liryzm piosenek łączą z instrumentalnym ciężarem kojarzącym się z estetyką raczej rockową. Choć tradycji nie porzucają: „Go Dig My Grave”, ich największy przebój – historia młodej kobiety, która porzucona przez kochanka popełnia samobójstwo – jest oparty na tradycyjnej piosence „The Butcher Boy”. Szybko jednak okazało się, że trafiają do szerokiej, nie tylko folkowej, publiczności. Także poza Wyspami. Grali na Glastonbury i Roskilde, na koncentrującym się na cięższej muzyce Supersonic czy metalowym Roadburn. W październiku wystąpią na festiwalu Unsound w Krakowie.
Ta droga, choć dziś wydaje się oczywista, nie była łatwa. – Wywodzę się ze środowiska ciężkiej muzyki, które funkcjonuje w zupełnie innym świecie niż muzyka tradycyjna, więc w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, jak mogę oba te zainteresowania połączyć – opowiada Ian Lynch z Lankum.
Lynch przeszedł długą drogę od odrzucenia irlandzkiej tradycji po fascynację nią, co dla jego wielu rówieśników jest doświadczeniem pokoleniowym. W wieku 19 lat wyprowadził się do Londynu, gdzie na ulicy na flażolecie grał utwory takich tradycyjnych zespołów, jak Planxty czy The Dubliners. Gdy kilka lat później wrócił do ojczyzny, zaczął uczyć się grać na irlandzkich dudach, coraz bardziej zagłębiając się w muzykę tradycyjną. Wkrótce razem z bratem spędzali popołudnia na sesjach z tradycyjnymi muzykami w dublińskich pubach, aż w końcu założyli zespół, dziś kwartet.
– W muzyce tradycyjnej szalenie ważne jest granie jej „poprawne”, a każde wykroczenie poza oryginał jest już czymś nowym. Czerpiemy więc z tradycji, ale nie gramy jej tradycyjnie – tłumaczy Lynch.
Folkowi puryści się oburzyli
Współczesna scena irlandzka to wysyp frapujących artystów. Poza wspomnianymi to chociażby Lisa O’Neill, kwartet wokalny Landless, który w tym roku wydał album „Landless”, The Mary Wallopers, którzy bezpośrednio inspirują się tradycją, ale też hiphopowy zespół Kneecap, avant-popowa Rachel Lavelle, postpunkowcy ze Sprints (zagrają w tym roku w Gdańsku) czy John Francis Flynn.
Ten ostatni, autor jednej z najciekawszych ubiegłorocznych płyt „Look Over The Wall, See The Sky”, w przeciwieństwie do Lyncha zaczynał od grania muzyki tradycyjnej w środowisku, w którym dorastał od siódmego roku życia. Nie było to jednak łatwe. – Bardzo mało rówieśników w moim otoczeniu lubiło muzykę tradycyjną. To był dla nich staroświecki artefakt, musiałem więc znaleźć swoją społeczność, z którą mogłem ją grać – wspomina.
W ciągu ostatniej dekady to zainteresowanie wzrasta. Sam Flynn szuka w tradycyjnych tekstach aktualności, dlatego jego wykonanie „Mole in the Ground”, folkowej piosenki z 1928 r., ma antyestablishmentowy przekaz, pasujący jak ulał do dzisiejszych czasów. Zarówno dla niego, jak i dla Lankum ważnym punktem odniesienia są The Pogues. Irlandzka punkowa kapela, założona na początku lat 80. XX w. przez Shane’a MacGowana, jako pierwsza połączyła muzykę celtycką z elementami punk rocka. Folkowi puryści byli oburzeni, punkowcy zaskoczeni, ale świat szybko pokochał The Pogues. Kiedy lider zespołu zmarł przed rokiem, na całym świecie w mediach wspominano jego twórczość.
Buńczuczność mają w naturze
Irlandzka scena w muzyce i tradycyjnych pieśniach znajduje potencjał emancypacyjny. Nawet najpopularniejsi Fontaines D.C. z tego korzystają. Ich głośny album „Skinty fia” przynosił krytykę brytyjskiego tłumienia irlandzkiej tożsamości. „W irlandzkiej muzyce tradycyjnej jest naturalna buntowniczość. Śpiewanie z irlandzkim akcentem w połączeniu z punkiem tylko podwaja to poczucie” – mówił dziennikowi „The Guardian” basista zespołu Conor Deegan.
Ian Lynch z Lankum zwraca uwagę na to, że Fontaines D.C. śpiewają z akcentem irlandzkim. – W przeszłości ludzie często śpiewali z amerykańskim akcentem, ponieważ irlandzki był dla wielu czymś wstydliwym. Naśladowano zespoły amerykańskie albo brytyjskie – mówi Lynch.
– Na Wyspach mamy spore problemy z prawicowymi ruchami, które zyskują popularność – dodaje. – Mówią o tym, jak chcą chronić kulturę, a tak naprawdę żaden z nich nie jest zainteresowany muzyką czy literaturą. Są jedynie zainteresowane bójkami z przyjezdnymi.
Wspólnym dobrem narodowym pozostaje tymczasem muzyka. Poczta Irlandii ogłosiła właśnie nowy zestaw znaczków pocztowych z postaciami zasłużonymi dla kraju. Na jednym z nich pojawi się Shane McGowan z The Pogues.
Lankum – 5 października, Kraków, ICE (w ramach festiwalu Unsound)
Sprints – 9 listopada, Gdańsk, Amberexpo (w ramach Inside Seaside)