Kultura

Jadwiga Charzyńska o 20 latach na czele CSW Łaźnia. „Trzeba cierpliwości. Zaczynałam i kończę remontami”

„Noise Aquarium” „Noise Aquarium” Adam Bogdan / mat. pr.
Pierwsze dziesięć lat to był etap nauki. Mimo dużego doświadczenia cały czas uczyłam się zarządzania – mówi Jadwiga Charzyńska, która opuszcza CSW Łaźnia po dwóch dekadach.
Joanna CharzyńskaArch. pryw. Joanna Charzyńska

ALEKSANDER ŚWIESZEWSKI: Za panią 20 lat w roli dyrektorki Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku. Czy odchodzi pani z tzw. czystym sumieniem?
JADWIGA CHARZYŃSKA: Robiłam, co umiałam. Jak najlepiej. Zaczynałam w sytuacji niełatwej. W instytucji zastałam konflikty i zaniedbania. Zaczynałam zresztą od remontu dachu... To było sukcesywne wyprowadzanie obiektu na prostą. Dopiero w tym roku zakończyliśmy remont instalacji wentylacyjnej. Zaczynałam remontami i kończę remontami (śmiech).

Zaczynała pani z jednym oddziałem, a kończy z dwoma.
W 2008 r. miasto postanowiło oddać na rzecz CSW budynek w nadmorskiej dzielnicy Nowy Port. Mieliśmy przebudować obiekt w ramach programów rewitalizacyjnych. To było najtrudniejsze zadanie. Ciężko było.

Udało się.
W 2012 r. otworzyliśmy drugi oddział CSW w Nowym Porcie. Odbudowa i adaptacja zostały rok później docenione przez Generalnego Konserwatora Zabytków. Przez te lata zdołaliśmy wciągnąć Łaźnię do międzynarodowych rankingów. Regularnie pojawiała się w zestawieniu „Polityki”. Stworzyliśmy do tego niszę programową Art+Science Meeting, coś, co w Polsce nigdzie indziej nie jest spotykane. Seria książek towarzysząca wystawom jest rozpoznawalna na całym świecie. Dla wielu artystów właśnie poziom publikacji był jednym z głównych powodów, dlaczego zgadzali się na wystawę w Gdańsku.

To rzeczywiście rzadko spotykana sytuacja.
Zaczęliśmy w 2011 r. trzema wystawami, pokazanymi w Łaźni, gdańskim Muzeum Narodowym i Nadbałtyckim Centrum Kultury. Natomiast w Dworze Artusa odbyła się konferencja z udziałem wielu pionierów tego gatunku. Gościliśmy choćby Jasię Reichardt, kuratorkę „Cybernetic Serendipity” z 1968 r., pierwszej na świecie wystawy podejmującej temat sztuki i nauki. Odbyła się w londyńskim Instytucie Sztuki Współczesnej. W 2012 r. pokazaliśmy pionierów bioartu Orona Cattsa i Ionat Zurr na wystawie „Crude Life” oraz Christę Sommerer i Laurenta Mignonneau w ramach ekspozycji „Wonderful Life”. Udało się też ściągnąć legendarnego Stelarca, eksperymentującego z własnym ciałem przy udziale najnowszych technologii. Głównym moim założeniem było mówić o trudnych sprawach, ale w sposób przyjazny, kulturalny. O każdej rzeczy można powiedzieć w prowokacyjnym stylu, stosując tanie chwyty, co też mało kto lubi.

Czytaj też: ECS i Teatr Szekspirowski skończyły już dziesięć lat. Jak zmieniły Gdańsk?

„Wonderful Life”mat. pr.„Wonderful Life”

Największy sukces ostatnich 20 lat?
Trudno powiedzieć. Wyszliśmy w przestrzeń publiczną z nowoczesnymi obiektami, tworząc Galerię Zewnętrzną Miasta Gdańska. Na początku objęliśmy tymi działaniami Dolne Miasto. Gdy rozpoczęto prace nad budową Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, zostaliśmy zaproszeni do współpracy. I tak w 2015 r. wiaty przystankowe ozdobiły nawiązujące do otoczenia, graficzne ażury autorstwa Anny Waligórskiej, nadając im unikalny, artystyczny charakter.

Wizerunkowo patrząc?
Wizerunkowo patrząc, w 2011 r. udało się ściągnąć międzynarodowej sławy duet Gilbert & George. Mało kto wierzył, że się uda. Zabiegi trwały pięć lat. Później mieliśmy indywidualną wystawę Damiena Hirsta. Natomiast lokalnie ostatnim wielkim osiągnięciem jest stworzenie strony internetowej pokazującej sztukę w przestrzeni publicznej Gdańska. W ubiegłym roku na Ogólnopolskiej Giełdzie Projektów GAPS, bo tak w skrócie nazywa się ta strona, został zaliczony do dziesiątki najlepszych przedsięwzięć edukacyjnych.

A może największym sukcesem jest rewitalizacja dzielnicy Dolne Miasto? Zmiany zaczęły się właściwie od sztuki i działalności CSW. Na Dolnym Mieście zachodzi gentryfikacja. Widać zmianę jakościową. Ulicę Łąkową przebudowano, tworząc w miejscu torów tramwajowych pasaż otoczony zielenią. Kolejne fasady są odnawiane, a dawny Dwór Uphagena to obecnie elegancki hotel. Podobnie dzieje się w Nowym Porcie. Tam także sztuka przyczynia się do zmiany jakościowej miejsca.

CSW Łaźnia w GdańskuWładysław Banak/mat. pr.CSW Łaźnia w Gdańsku

Dobra zmiana.
To, że tyle udało się zrobić, jest także zasługą prezydenta wizjonera Pawła Adamowicza. Wiele wsparcia uzyskałam od Grzegorza Sulikowskiego, szefa programu rewitalizacyjnego ze strony miasta. Jego zaangażowanie było kluczowe. Pamiętam, jak bardzo nam pomagał przy przebudowie obecnej Łaźni 2 w Nowym Porcie. Warto zwrócić jeszcze uwagę na dużą pracę działu edukacji CSW, który od początku wspierał młodzież. Dzieci przychodziły z pobliskich szkół grupami, ale też trafiały indywidualnie na zajęcia do Łaźni. Często uznawały, że schronieniem dla nich jest właśnie galeria sztuki. Tak powoli zyskiwaliśmy akceptację mieszkańców dzielnicy. Pierwsze nasze doświadczenia były podstawą do stworzenia programów edukacyjnych w ramach rewitalizacji.

Czytaj też: Efekt opery wkrótce zobaczymy w Gdańsku? Jak nowoczesne gmachy zmieniają oblicza miast

CSW stało się enklawą?
Dzieci mogły się tutaj spotykać i działać. Dla wielu z nich najważniejsze było to, że mogą się spotkać poza szkołą. Dodam, że obecnie, gdy ogłaszamy nabór na warsztaty, bardzo szybko lista jest skompletowana, a rodzice proszą o zapisanie swoich pociech na liście rezerwowej.

Wracając do sztuki: która wystawa najbardziej zapadła pani w pamięć?
Na pewno wystawa wspomnianego duetu Gilbert & George. To było takie przełamanie. Pojawiły się w Gdańsku bardzo ważne osoby ze świata sztuki. Pamiętam telefon od polonijnych dziennikarzy, którzy pytali, dlaczego duet przyjeżdża do Gdańska z wystawą. Odpowiedź artystów brzmiała: Paryż i Warszawa są nudne.

Do tego jeszcze projekty spod znaku Art+Science Meeting, ale tutaj trudno wskazać jedną tylko wystawę. Ponieważ jest to rodzaj mojego krótkiego podsumowania, to wspomnę choćby fakt, że w programie 25-lecia Łaźni latem 2023 pokazaliśmy wystawę „TSAIBERNETYKA: transgeneracyjna sztuka cybernetyczna” przybliżającą twórczość pioniera sztuki cybernetycznej Wen-Ying Tsai. Dzieła zostały zestawione z pracami jego synów: Londona artysty i Minga naukowca. Jubileusz zakończyliśmy projektem Krzysztofa Wodiczki „Wolność: dialog nadziemny”, podejmującym zagadnienia tożsamościowe, który zadział się w październiku na tarasie Teatru Szekspirowskiego. Obydwu projektom towarzyszą publikacje z cyklu Art+Science Meeting. Pierwszą, dotyczącą sztuki cybernetycznej, wydaliśmy przed rokiem. Książka opisująca artystyczne dokonania Wodiczki trafi do naszych rąk w najbliższym czasie.

Czytaj też: Wystawa odzyskana. Wielka burza wokół Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Nie może być za dobrze. Co przez ten czas się nie udało?
Nie udało się zrealizować wszystkich prac Galerii Zewnętrznej. Bardzo ciekawa praca Carmen Einfinger miała powstać niedaleko Łaźni, gdzie rozmawiamy. Także rzeźba zatytułowana „Wódz-huśtawka”, którą zaprojektował Fernando Sanchez Castillo, nie doszła do skutku. Dość prowokacyjna w założeniu. Mówi o strącaniu z piedestału dotychczasowych bohaterów.

A kogo nie udało się ściągnąć z wystawą?
Podchodziłam do tej kwestii dość pragmatycznie, nie snułam wizji bez pokrycia. Długo zabiegałam o wystawę Gilberta i George’a, starając się wpisać ją między kolejne remonty budynku. Wrócili do Gdańska na 20-lecie CSW w 2018 r. Nie przypominam sobie, żebym rozpaczała z powodu jakiejś wystawy, która nie doszła do skutku.

Jak przez te wszystkie lata zmieniła się scena instytucjonalna Gdańska?
Powstała Gdańska Galeria Miejska. Trzy oddziały w centrum, z czego jeden za patrona ma Güntera Grassa. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu Iwona Bigos przyjechała organizować tę instytucję. Dzisiaj zarządza Pawilonem Czterech Kopuł we Wrocławiu.

„Crude Life”mat. pr.„Crude Life”

Trzy lata temu pojawiła się potencjalna konkurencja dla Łaźni: NOMUS.
Funkcja muzeum jest inna niż centrum sztuki współczesnej. Nie uważam NOMUS za konkurencję. Organizacyjnie podlega Oddziałowi Sztuki Nowoczesnej gdańskiego Muzeum Narodowego, który znajduje się w dzielnicy Oliwa. Przyznam, że ta konstrukcja jest dla mnie nie do końca zrozumiała.

W Gdańsku są świetne muzea historyczne, jak Europejskie Centrum Solidarności czy Muzeum II Wojny Światowej. Nie ma za to muzeum sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia. Przestrzeni na poziomie wspomnianego Pawilonu Czterech Kopuł.
To prawda. Nie mamy prawdziwego muzeum sztuki nowoczesnej, przestrzeni na światowym poziomie.

Czy to się zmieni?
Nie do mnie takie pytania. To już leży w gestii Muzeum Narodowego oraz przede wszystkim lokalnych władz i ministerstwa kultury. Gdańsk na pewno stoi instytucjami o zabarwieniu, nazwijmy to, polityczno-patriotycznym czy historycznym.

Sztuka współczesna w Gdańsku nie należy do priorytetów?
Na razie nie.

Ciekaw jestem, jaka jest podstawowa lekcja tych 20 lat w roli dyrektorki.
Jest to bardzo trudna praca. Wymaga cierpliwości. Nie można poddawać się emocjom. Osobna kwestia, na którą trzeba zwrócić uwagę, to fakt, że obecnie ludzie w instytucjach kultury zarabiają mniej niż w dyskontach. Ludzie naprawdę dobrze wykształceni, od których wymaga się konkretnej wiedzy specjalistycznej, zarabiają często połowę mniej od pracowników wbijających towary na kasę. Żeby to była tylko frustracja, to pół biedy – im nie starcza na życie. Dużo jest tutaj jeszcze do zrobienia.

Czytaj też: Zmiana idzie do Gdańska? Nowe pokolenie wchodzi do gry. Po wielu, wielu latach

Czy dwie dekady w roli dyrektorki to nie jest trochę zbyt długo?
Pierwsze dziesięć lat to był etap nauki. Mimo dużego doświadczenia z poprzedniej pracy cały czas uczyłam się zarządzania. Wiązało się to z wprowadzaniem w życie nowoczesnego sposobu funkcjonowania galerii. Proszę spojrzeć, że w instytucjach, gdzie dyrektor jest dłużej, następuje rozwój. Tam, gdzie odbywa się wymiana dyrektorów i nie ma ciągłości, sytuacja robi się chaotyczna, a instytucja tylko traci.

Przepis na sprawnie działającą galerię to ciągłość na stanowisku dyrektora?
Wszystko wymaga czasu. Jedni dostają umowę na trzy lata, inni, np. w Warszawie, na siedem. Przez pierwszy rok dyrektor zapoznaje się z instytucją, w drugim kończy projekty poprzednika, a w kolejnym widzi, że kończy mu się umowa. Siedem lat zmienia postać rzeczy. Przez ten czas można coś pokazać. Niepewna sytuacja dyrektorów sprawia, że zazwyczaj mają dodatkową pracę, żeby w razie czego mieć gdzie wrócić. Cóż, obecnie bycie dyrektorem instytucji kultury w Polsce jest trudne, brak stabilnej pozycji bardzo osłabia.

Jest w planach trzeci oddział Łaźni?
Nic mi o tym nie wiadomo. Ale kto wie, co miasto planuje na przyszłość. Był taki pomysł wiele lat temu, gdy zamykano pobliską starą zajezdnię tramwajową.

Zajezdnia sztuki.
W końcu nic z tego nie wyszło. Zatrzymaliśmy się na dwóch oddziałach.

Jakaś rada dla młodszego pokolenia dyrektorów od odchodzącej dyrektorki?
Dużo cierpliwości.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną