Kultura

Fani znów oskubani: bilety na Oasis drożeją błyskawicznie. Jak zatrzymać to szaleństwo cen?

Noel Gallagher, koncert z 2016 r. Noel Gallagher, koncert z 2016 r. AGSP / Backgrid USA / Forum
Przypadek złupionych fanów Oasis pokazuje, że w show-biznesie opartym na tęsknocie za własną młodością nikt się niczego nie uczy. Sentyment jest złym doradcą.

Początek znamy: grupa Oasis ogłosiła reaktywację po 15 latach i 17 dat koncertów stadionowych na Wyspach Brytyjskich. I co? Stało się to, co się musiało stać. Bilety sprzedały się błyskawicznie. Bo choć zachowania braci bywały może moralnie nie najlepsze, z punktu widzenia gospodarki Oasis są dziś rzadkim dobrem. Idealnym produktem ekonomii opartej na tęsknocie za własną młodością – fanki i fani pamiętający lata ich chwały i występy z lat 90. to dziś pokolenie stabilne finansowo, ale przeżywające kryzys wieku średniego. A koncert ulubionej grupy – z możliwością odśpiewania z pamięci jej przebojów na generacyjnym zlocie – bywa traktowany jak zabieg odmładzający.

Dla młodszych to z kolei nostalgia przyszywana, wcale nie mniej wartościowa – legendy z poprzednich dekad bywają żywsze niż te dzisiejsze (w wypadku braci Noela i Liama Gallagherów mamy życiorysy barwne i dobrze udokumentowane), występ na żywo to szansa zapisania się do grona tych, którzy coś na ten temat wiedzą. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja – tym bardziej że Gallagherowie pozostają w trudnych relacjach. Niektórzy zresztą sugerują, że ta reaktywacja może nie doczekać kolejnego lata.

Czytaj też: Myslovitz bez Rojka, czyli jak rozpadają się zespoły

Jest popyt, ceny biletów rosną

Tak zastawiona pułapka działa. System sprzedaży biletów był tak przeciążony, że nawet maile z potwierdzeniem rejestracji (ta jest w tej chwili standardem przy okazji najbardziej pożądanych wydarzeń koncertowych) przychodziły do fanów z kilkunastogodzinnym opóźnieniem. Kiedy zaczęła się prawdziwa sprzedaż – o godz. 9 czasu londyńskiego 31 sierpnia – pojawiły się jednak głosy zdziwienia. „To uczucie, kiedy czekasz w kolejce do zakupu od czterech godzin i dowiadujesz się, że cena biletu wzrosła właśnie ze 148 funtów do 355 z powodu »dużego zainteresowania«. Jak to możliwe, że coś takiego jest w ogóle legalne?” – komentował jeden z fanów na platformie X. Chodziło tu – dodajmy – nie o specjalne miejsca, nie o pakiety VIP, tylko zwykłe bilety „stojące” na płycie stadionu. Pomyśleć, że wstęp na duże koncerty na początku XXI w. kosztował jeszcze ok. 30 funtów.

Otóż jest to możliwe i firmy biletowe – w tym wypadku Ticketmaster, którego globalną firmą matką jest Live Nation Entertainment, największy i dyktujący dziś ceny koncern organizujący koncerty wielkich gwiazd – przełożyły na zwykły model biznesowy mechanizm znany z rynku tzw. koników (tych ostatnich konieczność rejestrowania się i kupowania biletów imiennych praktycznie wyeliminowały z gry). Czyli podwyższają cenę biletu wraz z rosnącym popytem. W ten sam sposób jak linie lotnicze czy hotele, tyle że działając na rynku z ograniczoną konkurencją. Bo o ile do Dublina czy Londynu polecimy różnymi liniami, o tyle bilety na Oasis sprzedaje tylko Live Nation jako organizator ich trasy.

Czytaj też: „Narodowy spis zespołów”, czyli polski katalog przegrywów

Live Nation znów ma monopol

Dynamiczne ceny biletów na koncerty to gorący temat od czasu, kiedy wejściówki na występy Bruce’a Springsteena w USA wywindowały do poziomu kilku tysięcy dolarów. Wspólne praktyki sprzedażowe i cenowe Ticketmastera i Live Nation (przeciw ich fuzji swego czasu protestował – o ironio – m.in. sam Springsteen) stała się w Stanach Zjednoczonych przedmiotem dochodzenia antymonopolowego Departamentu Sprawiedliwości. A po problemach z systemem sprzedaży biletów na koncerty Taylor Swift w USA doszło do przesłuchań w tej sprawie przed specjalną komisją senacką. Jej przewodnicząca Amy Klobuchar wspominała głośno (o czym pisaliśmy w „Polityce”), że działania Live Nation Entertainment to efekt braku pomocy dla mniejszych firm koncertowych podczas pandemii. Najgorszy czas przetrwali najwięksi – LNE na nowojorskiej giełdzie notowała wzrosty podczas covidowych lockdownów (!), bo rynek taki obrót spraw przewidział. Po incydentach z Oasis setki skarg wpłynęło z kolei do brytyjskiej instytucji antymonopolowej Advertising Standards Authority.

„Guardian” donosi, że incydentom podczas sprzedaży biletów na Oasis na Wyspach przygląda się już Komisja Europejska – wszak Irlandia, w której odbywają się dwa z zapowiedzianych koncertów, podlega organom Unii Europejskiej. Nie trzeba się długo przyglądać – praktyki monopolistyczne widać tu gołym okiem.

Czytaj też: Piersi, Łzy i Kombi bez „i”. Polskie boje o przeboje i nazwy zespołów

Gwiazdy biorą udział w procederze

Z punktu widzenia fanów taki koncert to kupowanie emocji. Z punktu widzenia organizatorów: windowanie giełdowej ceny akcji Live Nation Entertainment. Praktyka dynamicznego kształtowania cen biletów na tę wycenę wpływa bardzo pozytywnie. Dopóki wykonawcy będą się na nią zgadzać, a promotorzy i sprzedawcy biletów stosować, dopóty będziemy na własne życzenie łupieni. O tym, że można inaczej, przekonała europejska trasa Taylor Swift: nie było dynamicznie podnoszonych cen biletów, ich zwrotów można było dokonać tylko do oryginalnej puli (po uiszczeniu opłaty manipulacyjnej), trafiały do sprzedaży – oczywiście na krótko – po wyjściowej cenie.

Bo model ten działa nie tylko dzięki naiwności konsumentów. Sankcjonuje go przede wszystkim stosunek samych gwiazd. Niektórzy – choćby grupa The Cure – nie zezwalają na wykorzystanie mechanizmu cen kształtowanych dynamicznie. Inni przymykają na niego oko. Stąd szaleństwo cenowe także na polskich koncertach stadionowych Beyoncé (odnotowane przez nas 1114 zł za miejsce na płycie stadionu) czy Depeche Mode (873 zł za najtańsze miejsce stojące). W większości wypadków artyści biorą udział w procederze. Oficjalny profil Oasis jeszcze 31 sierpnia ostrzegał, że „odsprzedawać bilety można tylko z powrotem do puli Ticketmastera po cenie zakupu”. Czyli przypominał, że monopolista może podwyższać cenę, ale klientowi w żadnym razie nie wolno z tego skorzystać.

Sentyment: zwykle zły doradca

Dalszy ciąg znamy. Kiedy dochodzi do eskalacji protestów fanowskich i problemów piarowych, w końcu zwykle pojawiają się wyrazy fałszywej solidarności ze strony wykonawców. Że chcieli dobrze i że to przecież nie oni łupią łatwowierną klientelę. Ta ostatnia z kolei przez chwilę żywi urazę, ale przychodzi na koncert, odśpiewuje hity, spotyka znajomych z dawnych lat i wraca do pracy zarabiać na kolejny koncert. Jak śpiewali Oasis: „I live my life for the stars that shine”. Pod tym względem show-biznes to wciąż najlepszy rodzaj biznesu.

Wraz z wymieraniem gwiazd lub rozwiązywaniem legendarnych zespołów z poprzednich dekad ceny będą oczywiście rosły, a nie malały. Jest na to idealna rada: chodzić na występy młodszych zespołów, które odnoszą sukcesy dziś, mają aktualne piosenki, są w topowej formie, a bilety na ich koncerty – przystępne cenowo. Sentyment jest prawie zawsze złym doradcą.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną