Poczwórny Axel
„Gliniarz z Beverly Hills” powraca. Eddie Murphy i jeszcze więcej popcornowej rozrywki
Dwóch rzeczy Jerry’emu Bruckheimerowi nie można odmówić: uporu i konsekwencji. Nad pokazaną właśnie przez Netflix czwartą odsłoną „Gliniarza z Beverly Hills” pracował od dekad. Przymiarki do filmu zaczęły się prawie 30 lat temu, tuż po premierze trzeciej części serii, powszechnie uważanej za najsłabszą. Eddie Murphy – grający główną rolę bezczelnego i brawurowego policjanta Axela Foleya – od dawna powtarzał, że nie chciałby zostawiać swojego bohatera z tak okropnym finałem.
Bruckheimer z trójką nie miał nic wspólnego, choć jako producent stał za sukcesem pierwszych dwóch części „Gliniarza…”. Ale i jemu zależało, żeby powstała jeszcze jedna. – Publiczność tego potrzebowała. Widzowie kochają Axela, a my chcieliśmy dać im to, na co czekali – tłumaczy Bruckheimer w rozmowie z POLITYKĄ. – Rzeczywiście trwało to wiele lat, ale chciałem, żeby gotowy film był jak najlepszy. Eddie Murphy od początku pragnął być zaangażowany w ten projekt. To rola, dzięki której zrobił wielką hollywoodzką karierę. I wreszcie dostaliśmy scenariusz, który spodobał się również jemu, i mogliśmy działać.
Przez lata hollywoodzki młyn przemielił niezliczone wersje scenariusza, na etapie przygotowań odpadali kolejni reżyserzy, przez pewien czas była mowa o serialu (w którym głównym bohaterem miał być nie Foley, lecz jego równie niepokorny syn), wreszcie projekt „Gliniarz z Beverly Hills: Axel F” trafił do streamingu. – Jasne, że chciałbym, żeby ten film był pokazywany na wielkich ekranach. Mam nadzieję, że nikt z Netflixa mnie za to nie zastrzeli. Wszystkim filmowcom zależy, żeby kino żyło, przyciągało jak największą publiczność – tłumaczy Bruckheimer. – To również miał być film przeznaczony na kinowe ekrany, ale z czasem Netflix wszedł do gry.